szpiegostwa, ale nie do walki, a dowództwo nad oddziałem objął jedynie dlatego, że czuł się najzupełniej bezpiecznym.
W tem miejscu zostawiłem ośmiu ludzi z gotową bronią do strzału, a z dwoma podprowadziłem szejka w dół tak daleko, by do kotlinki nie dolatywały dźwięki naszej rozmowy. Ci dwaj trzymali złapanego z całej siły, ja zaś przytknąłem mu nóż do piersi i zapytałem:
— Znasz mnie?
— No... taak... Jesteś... e... effendi... — jęczał — czemu obchodzisz się ze mną jak wróg? Przecie powiedziałeś sam, że uznajesz we mnie osobę zwierzchności.
— A ty w to uwierzyłeś, ty zwierzchniku, ty przełożony głupców. Tylko w takiej baraniej głowie, jak twoja, mogła się zrodzić myśl, że ja się dam oszukać i otumanić. Nim jednak jeszcze pomyślałeś o tem, ja już byłem przekonany, że wpadniesz w ten sam dół, który był dla mnie przez ciebie wykopany.
— Ależ na Allaha, to jakaś straszna pomyłka! Przybyłem tu jako twój przyjaciel, aby w razie potrzeby być ci pomocnym, gdyż uwielbiam cię i podziwiam twoją zdolność i mądrość.
— A ci tam, w liczbie czterdziestu, są także moimi przyjaciółmi, co?
— Naturalnie. Zebrałem ich w okolicy Hegazi i przyprowadziłem tu do twojej dyspozycyi, przeciw twoim wrogom.
— Chciałeś powiedzieć przeciw twoim jeńcom. No, no, dziękuję ci, nie potrzeba mi żadnych posiłków. Poco ty jednak skryłeś się tutaj?
— No, żeby ciebie tu oczekiwać. Dziwię się, jak możesz mnie posądzać, jakoby ludzie, których mam ze sobą, pochodzili z bandy Ibn Asla...
— Milcz, — przerwałem mu — poznałem się na twojej obłudzie, skoro cię tylko pierwszy raz zobaczyłem, kiedy to pożyczyłeś Ibn Aslowi konia! To
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/266
Ta strona została przepisana.