kto z twoich ludzi zechce strzelać, to przedewszystkiem trafi ciebie, pamiętaj!
Pociągnąłem go ze sobą w kierunku kotlinki. U wejścia do niej stało ośmiu moich asakerów, trzymając karabiny gotowe do strzelania. Było już dobrze widno. W tych okolicach bowiem dzień robi się równie szybko, jak zapada noc.
— Co się stało, pocoście strzelali? — zapytałem.
— No, bo już się rozwidniło, a zresztą niektórzy ztych nicponiów chcieli wdrapywać się na skały, nasi zabronili im, a że to nie pomogło, więc użyli broni.
— A jakżeż tam wewnątrz kotlinki? Ucichło tak nagle...
— Łapacze niewolników pochowali się w krzaki jak szczury.
— A widzisz, jacy odważni są ci twoi bohaterowie — rzekłem do szejka. — Wejdźmy tam! Zwracam ci jednak uwagę, że za najmniejszem poruszeniem przeciw mnie pchnę cię nożem w pierś i przebiję na wylot.
Trzymając nóż w prawej, chwyciłem go za kark lewą ręką i pchnąłem go naprzód do kotlinki. Tu na dany znak pojawiło się jeszcze kilku moich asakerów.
— Popatrz no teraz do góry! — rzekłem do szejka. — Widzisz, ile luf zwróconych przeciw tobie?
Asakerzy byli ukryci w skałach tak, że wcale ich widać nie było, a tylko z poza głazów, ułożonych umyślnie dla obrony, sterczały lufy, skierowane ku środkowi. Spojrzawszy w krzaki, omal nie wybuchnąłem śmiechem, pomimo, że położenie moje było dosyć niebezpieczne. Bo jakże łatwo mógł pierwszy lepszy z drabów wycelować do mnie z ukrycia! Na szczęście nie było tak odważnego wojownika, któryby się zdobył na coś podobnego. Zresztą oni jeszcze nie wiedzieli, kto ich osaczył, a tylko przelękli się luf i zaraz się pochowali, jakby krzaki były istotnie dla nich ochroną! Tu widać było ramię, tam łokieć z pod krzaka, ówdzie but lub bosą nogę. Wszyscy chowali nasamprzód głowy, nie troszcząc się o nic więcej.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/269
Ta strona została przepisana.