— A gdyby reis effendina nie zdążył jeszcze na swoje stanowisko...
— Nicby się nie stało. Podpędzilibyśmy Ibn Asla przed niego. Zresztą czego się obawiać, skoro poza nami niema już nieprzyjaciela? ldzie tylko o jedno, a mianowicie, aby nam Ibn Asl nie umknął.
Ruszyliśmy dalej w ten sposób, że ja szedłem poprzód, a oddział posuwał się w tyle poza mną w oddaleniu, jakie wskazałem. Koło drzew gafulowych droga skręciła się ostro na prawo, gdyż właśnie w tem miejscu zatoka wrzynała się w ściany skalne głęboko, pozostawiając wąziutki tylko przesmyk. Skały wznosiły się tu prostopadle, tworząc, żeby tak powiedzieć, wydrążony walec, na którego ścianach nie utrzymałaby się przenigdy stopa ludzka. Po lewej ręce rozpościerało się bagno zarośnięte bujną roślinnością omm sufah, z pomiędzy których tu i ówdzie wyglądały zabarwione rudawiną lusterka wody, jak złowrogie ślepia czarownicy. Pod nogami piętrzyły się mniejsze i większe głazy, stoczone z góry i powalone jedne na drugich. Częścią pokrywał je oślizły, mokry mech, to znowu rośliny zgniłe i śmierdzące, jak padlina. W takich warunkach można było tylko z niezwykłą ostrożnością posuwać się dalej, gdyż jeden fałszywy krok — a groziło połamanie nóg i karku.
Gdyby na kogoś napadnięto z przodu i z tyłu, ten bezwarunkowo nie byłby zdolen do najmniejszej obrony i musiałby się poddać bez namysłu. Ucieczka w górę na skały wykluczona, a z drugiej strony bagno, pełne obrzydliwych paszcz krokodyli, które mają tu znakomite siedlisko. Droga ta najzupełniej trafnie została ochrzczona mianem zgrozy i nieszczęścia!
Mnie jednego chciano oszczędzić w tem miejscu, aby zgotować mi o wiele okropniejsze tortury, natomiast rabusie postanowili wszystkich moich asakerów porzucać żywcem w bagno na pastwę zgłodniałych, obrzydliwych bestyi, które całą hurmą cisną się do brzegu, wietrząc zapewne suty żer!
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/275
Ta strona została przepisana.