Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/279

Ta strona została przepisana.

— Cha, cha, cha, — zaśmiał się szyderczo oficer — co też ty pleciesz... Nie powiem, że Allah odebrał ci wzrok, bo widzisz mnie w tej chwili, ale zdębiejesz, bratku, gdy ci oznajmię, że jesteś tu zamknięty naokoło razem ze swoimi dwudziestoma asakerami i nikt cię z tych sideł nie wydobędzie... Wyraziłeś się o nas, jakobyśmy mieli baranie głowy, a mimoto, nie widziałem nigdy jeszcze tak zbaraniałej jak twoja.
— Czy istotnie możesz mnie o tem przekonać, ty, mędrco nad mędrcami?
— Dowód zupełnie łatwy. Czy mogło być większe głupstwo nad to, żeś wtajemniczył szejka el beled w swoje plany i powiedziałeś mu, jak to będziesz wrzucał jeńców po jednemu zgłodniałym krokodylom w maijeh?
— A! u ciebie to nazywa się głupotą! Człowieku, żal mi cię, bardzo żal, że właśnie ty jesteś cielęciem. Nie było to wcale głupotą z mej strony, lecz ścisłe i doskonałe obrachowanie, które aż do tej chwili nie zawiodło mnie o jotę.
Opowiedziałem mu w krótkości cały przebieg moich starań od początku do chwili obecnej i, co już udało mi się pozyskać. Biedak, słysząc to, załamał ręce i zawołał:
— Allah, Mahomet! I ja... ja... mam w to uwierzyć?
— Chcąc niechcąc, uwierzyć musisz. Gdzież się zapodział szejk z czterdziestoma wojownikami? Dlaczego nie daje do tej pory umówionego znaku? Dlaczego nie strzela?
— On się pojawi jeszcze, jestem tego zupełnie pewny! Ale nawet na wypadek, gdyby nie przybył, nie masz jeszcze powodu do tryumfu. Rozporządzasz bowiem tylko dwudziestoma asakerami, a nas jest przeszło sześćdziesięciu i....
— I — przerwałem mu — nie macie nic lepszego do zrobienia, jak poddać się na moją łaskę lub niełaskę,
— Co? Myślisz, żeśmy powaryowali?
— Mogę sobie to pomyśleć, skoro wleźliście w na-