Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/282

Ta strona została przepisana.

— Nieprzyjaciel poddał się i złożył broń. Trzeba tylko powiązać złapanym ręce w tyle, ale tak, żeby jeden do drugiego był przywiązany w łańcuch, któryby można transportować do łożyską potoku. Uważaj z tamtej strony, żeby który nie uciekł!
Emir obmyślił doskonały sposób transportowania jeńców systemem łańcuchowym, gdyż tylko tak na tej wązkiej i niebezpiecznej drodze było możliwe. Niebawem uformował się pochód. Na czele postępowali moi asakerzy z gotową do strzału bronią, za nimi jeńcy, a emir ze swoimi ludźmi na końcu. Potem, gdy droga się już rozszerzyła, ściągnęliśmy się tak, że jeńcy maszerowali dwójkami, a obok nich szli żołnierze, bacząc pilnie, żeby który nie uciekł. Emir mógł wreszcie na wygodnej już drodze iść ze mną razem. Był bardzo zadowolony ze zwycięstwa, ale trapiło go tylko to, zarówno jak i mnie, że nie udało nam się pochwycić Ibn Asla.
— Gdzieby on się podział? — pytał emir. — Nie dowiedziałeś się od porucznika?
— Podobno ma być w łożysku wyschniętego potoku, tak bowiem postanowił już w ostatniej chwili. Może go jeszcze schwytamy, jak myślisz?
— Ciężko będzie. Chyba, że już go schwytano.
— Kto? Nasi w kotlince?
— Bynajmniej, lecz ci, co strzegli wielbłądów, bo przecie musiał koło nich przechodzić, jeżeli zmierzał do kotlinki.
— Ilu tam było na straży?
— Z początku trzech, ale potem kazałem dodać jeszcze dwu.
— O jeżeli tak, to powinni go byli ująć. Pięciu mogło dać radę jednemu, a w ostatecznym razie przynajmniej Ibn Asl nic nie wskórał.
— Ja się obawiam czego innego, emirze.... Czy wszyscy twoi żołnierze znają go osobiście?
— Nie.
— A zatem możliwe, że Ibn Asl podał się za kogo innego i łatwo wprowadził w błąd asakerów...