Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/289

Ta strona została przepisana.

żołnierzy dowiedział się, jakie nieszczęście zawisło mu nad głową i nawet nie miał odwagi pójść parę kroków celem zobaczenia się ze swoim ojcem i jeńcami. Jedyny ratunek widział w ucieczce, która mogła mu się udać tylko wówczas, gdyby dosiadł swej wielbłądzicy, a że ją niezawodnie spostrzegł w towarzystwie naszych wielbłądów, więc uporał się szybko ze strażnikami i wsiadł na to doskonałe zwierzę, będąc teraz pewnym, że go nikt nie dogoni, bo takiego drugiego wielbłąda nikt tutaj nie posiada. A zatem co do swej osoby czuje się zupełnie bezpiecznym, ale weźmie go niewątpliwie chętka dowiedzieć się, co się stanie z jego ludźmi, schwytanymi do niewoli, no i z tymi, którzy wedle jego nadziei, mogą przecie ujść nam bezkarnie. Nie ma więc potrzeby uciekać, przeciwnie, może być dla nas nawet bardzo groźnym, zwłaszcza gdyby zamknął nam odwrót. Jestem prawie pewny, że zbieg usadowi się gdzieś na otwartem miejscu, aby się przypatrzyć naszemu pochodowi w chwili, gdy będzie okrążał bagno w kierunku kotlinki.
— Ba, ale gdzieżby się schował?
— Mój drogi, w otwartym stepie można znaleźć doskonałą kryjówkę właśnie dlatego, że to wielka płaszczyzna. Ileż to krzaków i kęp na całej przestrzeni, gdzie człowiek niknie, jak grudka ziemi i szukajże go gdzie chcesz!
— No, prawda, ale... Ibn Asl posiada przecie białą wielbłądzicę, której tak bardzo łatwo ukryć nie można.
— Jest przecie pofarbowana.
— A biały haik...
— Zrzuci go niezawodnie.
— No to w takim razie powiem jeszcze jedno, czemu nie zaprzeczysz. Jeżeli on zechce nas widzieć, to musi się zbliżyć na taką odległość, że i my go zobaczyć możemy.
— Widziałem na pokładzie „Jaszczurki“ dalekowidz okrętowy, który on ma przy sobie, jak przekonałem się o tem wczoraj, obserwując go przy ognisku.