chwilę, aby się lepiej przypatrzyć pochodowi. Widocznie nazbyt ufał zdolnościom swojej wielbłądzicy. Wykorzystałem ten moment w ten sposób, że nie pędziłem prosto za nim, lecz zboczyłem w kierunku maijeh, nie tyle w celu odcięcia mu odwrotu, bo to było wykluczone, ile dla zbliżenia się w najlepszym razie chociażby na odległość strzału.
Moi asakerzy zauważyli go, jak również i mnie i, zmiarkowawszy, co się święci, wszczęli straszny krzyk, a on coś im odpowiadał, poczem obejrzał się za mną, a widząc, że go chcę wyprzedzić, podpędził zwierzę nanowo. Teraz dopiero poznałem dokładnie, jak wspaniałym okazem była biała wielbłądzica, która niosła jak wiatr w potężnych niedoścignionych skokach! Ażeby dopędzić ją na odległość strzału, o tem i mowy nie było. Zmuszałem wprawdzie swego wielbłąda do ostatnich wysiłków, ale to na nic się nie przydało.
Ku memu zadowoleniu Ibn Asl obrał kierunek wprost ku Ben Nilowi. Dlatego też manewrowałem na swoim wielbłądzie tak, aby zmusić uciekającego do zatrzymania tego kierunku. Ponadto starałem się o ile możności zwrócić jego uwagę na siebie, to jest w tył, ażeby zawczasu nie spostrzegł Ben Nila i w tym celu począłem mu głośno wymyślać, co ślina na język przyniosła, a że powietrze było spokojne, głos się rozchodził daleko i mógł dotrzeć do uszu Ben Nila, tem bardziej, że i uciekający odpłacał mi się nie mniej ordynarnymi wyrazami, nie szczędząc wcale gardła.
Nagle wyskoczył z za krzaka Ben Nil z karabinem w ręce, co oczywiście nie uszło uwagi Ibn Asla, który skręcił nagle w bok, ale wielbłądzica przez to właśnie stanowiła pewniejszy cel, bo była zwrócona do strzelającego bokiem. W sekundę później zobaczyłem małą chmurkę dymu i usłyszałem odgłos strzału... Wielbłądzica szarpnęła sobą, jakby zadano jej cios z przodu, lecz nie przeszkodziło jej to wcale biec w dalszym ciągu niemal lotem ptaka, tembardziej, że jeździec okładał ją z całej siły kolbą flinty, aż echo się roz-
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/294
Ta strona została przepisana.