legało. Ben Nil strzelił poraz drugi, niestety.... chybił, a tymczasem Ibn Asl ominął bagno i — uciekł.
— Ja nic nie winien, effendi, — skarżył się Ben Nil, gdy za chwilę zatrzymałem się obok niego. — Trafiłem wielbłądzicę, która, jak sam zapewno zauważyłeś, stanęła w biegu na jedno okamgnienie.
— Trafiłeś, — odrzekłem zsiadając — wiem o tem, ale tylko pierwszym razem, drugi strzał chybił zupełnie.
— A tak doskonale wycelowałem. Widocznie ręka mi się wstrząsnęła z wielkiego podniecenia i złości. Bo czyż można zachować zimną krew, gdy się ma pewność, że strzał nie chybił, a wielbłądzica pędzi dalej, jak gdyby nigdy nic. Ale ja ją trafiłem napewno i w przeciągu krótkiego czasu musi paść. Celowałem przecie w piersi.
— Ciekawy jestem, czy znajdziemy ślady krwi — rzekłem na to, schylając się ku ziemi. Niestety mimo skrupulatnych badań na znacznej przestrzeni, nie zauważyłem ani jednej czerwonej kropelki.
— A no... chybiłeś.
— Nie, effendi, niogę przysiąc na brodę proroka i wszystkich kalifów, że trafiłem w pierś. Zważ, że strzelałem z oddalenia co najwyżej pięćdziesięciu kroków. Czyż wobec tego możliwe było, abym spudłował?
— I mnie się tak zdaje, bo wówczas wielbłądzica nie byłaby się tak rzuciła w bok. Trafiłeś, ale zaszło tu coś innego, poczekaj!
Podszedłem na miejsce, gdzie wielbłądzica znajdowała się w chwili wystrzału. Miejsce to łatwo było rozpoznać, bo pozostały tu bardzo silnie wyryte ślady. Szukaliśmy w trawie dłuższą chwilę i — istotnie nie daremnie. Zauważyłem bowiem na ziemi błyszczący przedmiot, który podniosłem. Była to kula, spłaszczona jak pieniądz.
— Co za szkoda! — lamentował Ben Nil — widocznie trafiła na twardy przedmiot i tak się spłaszczyła!
— Masz słuszność — potwierdziłem. — Kula spłaszczyła się o metalowy guzik, jakimi wybite są gęsto
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/295
Ta strona została przepisana.