Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/297

Ta strona została przepisana.

się z Ben Nilem w pogoń za zbiegiem. Cóż to jednak był za jeździec, który tuż niedaleko kręcił się po stepie, a za którym ty potem pędziłeś?
— Ibn Asl!
Usiadłszy z nim w grupie oficerów, opowiedziałem mu cały przebieg swej wyprawy, a gdy skończyłem, zamilkł na chwilę, pogładził niecierpliwie brodę i ozwał się, ale na szczęście nie gniewnie, jak się tego właśnie obawiałem:
— Bylibyśmy sobie zaoszczędzili wiele trudu i pracy, gdyby był nie uciekł. Niestety, nie wolno mi spocząć dopóty, dopóki tego draba nie będę miał w garści. Muszę deptać mu po piętach aż do ostateczności, gdy mu już tchu braknie i padnie wyczerpany i zwyciężony, bo niebezpieczniejszy jest on sam o wiele więcej, niż wszyscy ludzie, których schwytaliśmy tutaj. Gdybyśmy byli złapali jego, we własnej osobie, wówczas dopiero mogłaby być mowa o prawdziwym tryumfie i zadowoleniu. Mimo to nie narzekam. Mamy przecie jeńców. Sto sześćdziesiąt głów! Jak myślisz, effendi, udał się kiedy komu podobny połów?
— Przynajmniej o czemś podobnem nie słyszałem.
— Tak, tak, coś podobnego nie zdarzyło się jeszcze nigdy i, od dziś począwszy, podobni łajdacy będą z przerażeniem wymawiać moje imię, a wszystko to zawdzięczam jedynie tobie.
— No, no, nie w tym znowu stopniu, jak sobie wyobrażasz. Pomogłem ci trochę, to prawda, ale jest to tylko dziełem przypadku i sprzyjających okoliczności, nic więcej.
— Jesteś zanadto skromny! Kto schwytał łowców na Wadi el Berd i uwolnił kobiety fesarskie? Ty! Kto potem wziął do niewoli przy studni na stepie sześćdziesiąt łowców? Ty! Komu mam do zawdzięczenia, że nie spaliłem się razem z okrętem i załogą koło dżezireh Hassanii? Tobie! Kto wreszcie, jeśli nie ty, dał mi dziś w ręce tak obfity połów? Czyż można tu mówić o „przypadku“? Nie! Wszystko to jest skut-