Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/311

Ta strona została przepisana.

— Jakże łaskawy jesteś, emirze! Sądzisz, że śmierć od kuli nie jest śmiercią. Ja chcę żyć, żyć, rozumiesz?! A nie, to nie dowiecie się ode mnie niczego. Żądacie ode mnie uwolnienia Hazida Sichara i za to obiecujecie mi przydłużyć konanie o parę sekund! A w dodatku ów człowiek mógłby prześladować mego syna... O, cena ta jest dla mnie....
— A, no, skoro tak, — przerwał mu emir — bierzcie go i — jazda!
Zołnierze związali skazańcowi nogi i ponieśli nad bagno. Zachowywał się przytem zupełnie spokojnie, nikt też nie wymówił jednego słowa w obozie. Wszyscy bowiem czekali z zapartym oddechem na tę straszną chwilę, gdy skazaniec wydał z siebie ostatnie, przeraźliwe, nieartykułowane dźwięki, które omal krwi we mnie nie zmroziły.
Jeden z ludzi, którzy wrzucali go do bagna, opowiadał, powróciwszy do obozu:
— Z początku zachowywał się, jakby był nieustraszonym bohaterem, lecz skoro tylko zobaczył istne mrowisko bestyi, począł wyć i skomleć, jak pies, ale mu to nic nie pomogło. Gadziny rozszarpały go w kawałki natychmiast.
Zgroza mnie ogarniała, a mimoto zdawało mi się, że kara, która go spotkała, nie była za bardzo surowa, a reis effendina nawet zauważył:
— Szkoda, że tak prędko skończył. Zasłużył na dłuższe i okrutniejsze męczarnie, no, ale niech tam. Czas nam w drogę. Obawiam się tylko, effendi, abyś się na mnie nie gniewał, że nie uczyniłem zadość żądaniu skazańca.
— Cóż znowu? Przecie wymagania jego były istotnie niedorzeczne: puścić go i wszystkich jeńców! A za to z pewnością byłby nas okłamał. Mimo wszystko mogę się pocieszyć jednem, co mi się znakomicie udało. Do tej chwili nie miałem pojęcia, czy zaginiony żyje, czy też zamordowano go. Skoro jednak stary wyraził obawę, jakoby Hazid Sichar mógł być niebez-