Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/329

Ta strona została przepisana.

Jechaliśmy dalej wzdłuż koryta może z kwadrans. Brzegi z obu stron opadały bardzo znacznie, a wkońcu obramywały maijeh albo raczej jezioro, którego woda była dość czysta i nie pokryta roślinnością. Jezioro to było tak szerokie, że niepodobna było dojrzeć drugiego brzegu, ten zaś, na którym znajdowaliśmy się, zarośnięty był gęsto wysokiemi drzewami. O przeprawieniu się na drugą stronę i mowy być nie mogło, dlatego jechaliśmy wciąż dalej i wnet spostrzegliśmy, że jezioro się zwęża i wreszcie tworzy wązką szyję, która łączy je z drugiem, szerszem jeszcze jeziorem. Woda w tej cieśninie stała spokojnie i nie była zapewne zbyt głęboka, bo wyrastały z niej liczne, gałęziste drzewa. Widocznie miejsce to wysycha w porze gorącej zupełnie.
W przypuszczeniu, że przejście wbród tę cieśninę nie będzie wcale trudne, postanowiłem tu właśnie rozłożyć się na spoczynek. Zsiedliśmy tedy i napoili wielbłądy, poczem przywiązaliśmy je do krzaków, by sobie obgryzały bujne, soczyste liście.
Ledwie uzbieraliśmy suchych gałęzi w celu rozniecenia ognia dla ochrony przed komarami, zobaczyliśmy zbliżającą się karawanę. Jadący poprzód mężczyźni, z pośród których jeden wyróżniał się wzrostem istnego Goliata, stanęli zdaleka i poczęli przypatrywać się nam ze zdziwieniem, poczem olbrzym przybliżył się do nas, obrzucił nas piorunującem spojrzeniem i, obejrzawszy następnie wokoło krzaki, czy niema tam kogo więcej, ozwał się, nie pozdrowiwszy nas wcale:
— Co wy tu robicie u Mahada ed Dill?
Wyrazy te oznaczają bród ocieniony. A zatem istotnie natrafiliśmy na miejsce, którędy można było przeprawić się na drugą stronę łożyska, pomyślałem i przypomniało mi się zarazem, że jeżeli na Wschodzie ktoś przy pierwszem spotkaniu nie spieszy się ze słowami pozdrowienia, to jest to znakiem nie bardzo pocieszającym. Człowiek ten wogóle nie wzbudzał swoim wyglądem zbytniego zaufania i dlatego odrzekłem krótko: