Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/33

Ta strona została przepisana.

— Nie. Ja chcę go zachować i przywieźć synowi. Niech poniesie długie, długie męki. Ani mi się śni pozwolić mu umrzeć szybką śmiercią.
— W takim razie musisz przygotować się na to, że ci znowu ucieknie.
— cieknie? To niemożebne! Wiem, że to dyabeł, ale jest dość środków na poskromienie nawet takich szatanów. Zamknę go jak zwierzę drapieżne i nie wymknie mi się nigdy. Gdyby poszło po mojej myśli, to zostawiłbym i asakerów[1] przy życiu, by ich powoli na śmierć zamęczyć, ale ponieważ nie mamy wiele czasu, więc musimy się ich pozbyć szybko. Ach, jakbym ja dręczył tych łajdaków, którzy wystrzelali nam towarzyszy, a syna przyprawili o stratę takiego zysku!
— Tak, za te niewolnice fesarskie zapłaconoby wiele, bardzo wiele. Należałoby tym ludziom poobcinać ręce i języki, żeby nie mogli mówić ani pisać, a więc nie zdradzić. Potem należałoby ich sprzedać najokrutniejszemu z książąt murzyńskich.
— To niezła myśl i może ją wykonamy. A może wymyślimy jeszcze coś lepszego. Niema bolu, niema cierpienia zbyt wielkiego dla nich. Oni powinni umierać codziennie, co godziny i nie móc umrzeć. Zasłużyli na to, a szczególnie ten pies cudzoziemski, odgadywał wszystkie nasze zamiary, odkrył nasze plany, a potem zniknął z pomocą dyabła, kiedy się było najpewniejszym, że się go ma nareszcie.
— I to właśnie nakazuje nam jak największą ostrożność. A gdyby nam znów się wymknął?

— Nie obawiaj się! Wydane przeze mnie rozkazy są tak starannie obmyślane, że niema mowy o nieudaniu się. Pierwszy strzał ja dam, a mierzyć będę w nogę cudzoziemca. Jeśli tam będzie zraniony, to nam umknąć nie zdoła. Po tym strzale wypalicie wy także. Około siedmdziesiąt kul wystarczy, by ich wszystkich położyć trupem.

  1. Egipscy żołnierze.