Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/333

Ta strona została przepisana.

ów budził we mnie uczucie do pewnego stopnia odrażające i to bynajmniej nie zewnętrznym wyglądem, lecz: usposobieniem. Rysy jego były regularne, głos dźwięczny, ale w oczach czaiły się bardzo wiele mówiące błyski.
Na dany znak ludzie przybliżyli się do nas. Było ich tyle, ile naliczyliśmy poprzednio przez dalekowidz, a ponadto poznaliśmy dopiero teraz, że byli tu i mężczyźni i kobiety, które stanowiły połowę gromady pieszych. Zauważyliśmy również, że wszyscy ci ludzie, transportowani pieszo, mieli powiązane ręce i przytwierdzone do jednej wspólnej liny. A zatem — niewolnicy!
Jeźdźcy pędzili ich przed sobą bez zbytnich ceremonii, ot, jak stado owiec lub bydła. Szedid rozkazał im, aby się nam ze czcią pokłonili, co też nastąpiło bezzwłocznie. Jeźdźcy następnie napoili wielbłądy, a potem dopiero zapędzili do wody gromadę niewolników, którzy po zaspokojeniu pragnienia zostali przypędzeni blizko nas i tu się pokładli na ziemi. Widoczne było u nich, że poddali się swemu losowi z pełną rezygnacyą.
Uderzyło mnie przedewszystkiem to, że między jeńcami a tymi, którzy ich pędzili, nie było żadnej różnicy w rysach, zapewne należeli do jednego i tego samego szczepu. Barwa twarzy nie była czarna, lecz czarno brunatna, brody mieli słabo rozwinięte, włosy twarde a nie kręcone. Przewodnik wydał poszczególne rozkazy kilku ze swoich ludzi co do strzeżenia jeńców, a do reszty z nich ozwał się:
— Otwórzcie swoje oczy, zobaczcie tych oto dwu mężów, których modły mogą otworzyć wam niebiosa. Tu siedzi sławny i święty mudir z Dżarabub, który ma większą władzę niż sam senussi, a z sidim Senussów pod jednym dachem mieszka. Obok niego widzicie pobożnego młodzieńca, któremu mimo młodego wieku jest łaska głoszenia świętego słowa koranu. Pokłońcie się im i nie znieważcie ich przypadkiem jakiem niebacznem słowem!