Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/334

Ta strona została przepisana.

Ostatnie te słowa powinny były być zrozumiane zupełnie inaczej, a mianowicie: „Bądźcie rozsądni i ostrożni; przez niebaczną rozmowę nie zdradźcie się, że należymy do gatunku podłych ludzi.“ Wszyscy, skrzyżowawszy ramiona na piersiach, ukłonili się przed nami aż niemal do ziemi, przysunęli się potem tak, ażeby nam nie przeszkadzać, a jednak by mogli słyszeć naszą rozmowę, i poczęli dobywać z woreczków zapasy żywności. Jeńcy nie otrzymali nic i dlatego zagadnąłem Szedida:
— Sądzisz, że tamci nie są głodni?
— Co mnie to może obchodzić? — odrzekł — Dostają raz na dzień jeść i pić. Jeżeli są teraz głodni, to — niech śpią. Przecie to rekwik, a zresztą dostali dziś więcej, niż się im należało, bo napili się tu dowoli.
— No tak, napili się wody z jeziora, podczas gdy wy używacie z worów skórzanych.
— Dla niewolników woda jest wodą i, jeżeli im nie smakuje, to ja na to wcale nie poradzę.
— Czy to niewolnicy? Gdzie ich kupiłeś?
— Gdzie kupiłem? O, mudirze przezacny! Zadziwiasz mnie swą naiwnością. Wy, święci, znacie wszystkie siedm pierzei nieba, ale na ziemi jesteście jak ślepi. Takale nie kupują rekwiku, lecz zabierają go sobie sami.
— Rozumiem... A... a... czy ci niewolnicy pochodzą z tego samego szczepu, co ty?
— Zgadłeś.
— Cóż zawinili, że...
— Właściwie... oni nie zawinili nic, ale mek potrzebuje pieniędzy, więc sprzedaje ich dlatego.
— Jak to? Waszemu mekowi wolno sprzedawać swoich poddanych?
— Rozumie się. Ktokolwiek tylko jest dla niego niewygodny, zaraz bywa sprzedany. Wolno też rodzicom sprzedawać dzieci swoje, mężowi żonę, a panom zaś tych, którzy podlegają ich rozkazom.
— A cobyś na to powiedział, gdyby tak naprzykład zachciało się mekowi sprzedać także ciebie?...