Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/338

Ta strona została przepisana.

stronę. Przybywał z północnego wschodu, a więc od strony Nilu, podczas gdy nasz kierunek był północno-zachodni.
Ponieważ paliliśmy ognie, musiał więc już zdaleka nas zauważyć, a mimoto nie obawiał się, lecz zatrzymał wielbłąda tuż przed nami i rzekł:
— Allah niech wam da tysiąc takich pięknych i szczęśliwych nocy! Pozwólcie mi odpocząć koło siebie!
Nie odpowiedziałem na to ani Ben Nil, więc zdecydował się przemówić przewodnik:
— Zsiądź i rozgość się! Witamy cię.
Nieznajomy zeskoczył z siodła, puścił wielbłąda do wody i usiadł koło naszego ogniska między Szedidem a Ben Nilem. Ponieważ jeńcy leżeli opodal w cieniu, nie spostrzegł ich aż dopiero teraz i domyślił się odrazu, że to niewolnicy, bo byli powiązani. Wywołało to na jego twarzy wyraz radości, która przebijała się również ze słów:
— Allah sprowadził mnie na czas tutaj, gdyż, jak mniemam, ci niewolnicy należą do szczepu Takalów. Czy się nie mylę?
— Zgadłeś — odrzekł przewodnik.
— W takim razie powinien tu być obecnym Szedid, najpierwszy sługa króla...
— Ja nim jestem... Ale kim jesteś ty, że znasz moje nazwisko?...
— Nazywam się Ben Bakwkwara, mieszkam w miszrah Omm Oszrin i jestem przyjacielem człowieka, którego i ty znasz dobrze — Ibn Asla...
— Przybywasz może z jego polecenia?
— Tak, jako specyalny posłaniec.
— Jakżeż to? Dlaczego posyła cię nie do miejsca mego stałego pobytu, lecz w czasie podróży, kiedy znaleźć mnie nie zbyt łatwo? Czy może jaka gwałtowna sprawa?
— Zapewne, ale muszę cię objaśnić, że Ibn Asl wiedział dobrze, gdzie się znajdujesz. Mówił mi właśnie,