Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/34

Ta strona została przepisana.

— Należałoby tak sądzić. Właściwie to hańba dla nas, że dla dwudziestu asakerów zgromadziliśmy aż taką liczbę ludzi.
— Stało się to nie z powodu asakerów, lecz tego effendiego. Pod jego dowództwem znaczy dwudziestu wojowników tyle, co stu pod kim innym. Powiadam ci, że tylko niespodzianką i nagłością napadu możemy zwyciężyć. Gdybyśmy ich dopuścili do obrony, wynik byłby bardzo wątpliwy.
Nie mogłem się powstrzymać od cichego śmiechu. Ani dżelabi ani fakir nie mieli dość rozumu do przeprowadzenia takiego zamiaru. Do teraz nie postawili straży, która dałaby im znać o naszem zbliżaniu się. Dowiedziałem się o tem z dalszej ich rozmowy. Usłyszałem też, że miejsce, na którem się znajdowali, było tak blizko źródła, że spodziewali się usłyszeć szmer wywołany naszem nadejściem.
Z mowy fakira wynikało, że syn jego Ibn Asl urządził zasadzkę na reisa effendinę. To napełniło mnie obawą i postanowiłem działać szybko, ażeby jak najrychlej przybyć do Chartumu i ostrzec zagrożonego. Przedewszystkiem trzeba było objąć okiem sytuacyę. Tam, gdzie leżałem, krzaki były tak gęste, że nie mogłem przebić ich wzrokiem. Poczołgałem się dalej na lewo i znalazłem miejsce z otwartym widokiem. Ujrzałem miejsce wolne od drzew, a na niem rozłożonych siedmdziesięciu ludzi. Wielu z nich było tylko na poły ubranych, ale wszyscy byli dobrze uzbrojeni. Widziałem twarze, począwszy od jasnobrunatnej aż do głęboko czarnej. Wielbłądy leżały po lewej ręce i naprzeciw mnie na skraju polany. Fakir siedział z towarzyszem w pewnem oddaleniu od całej gromady i szczęściem mogę nazwać to, że odrazu na nich natknąłem, bo musiałbym był ich szukać wśród wielkich trudności.
Ludzie ci nie leżeli ani siedzieli blizko siebie, lecz rozrzuceni po dwóch lub trzech razem. To ułatwiło napad znakomicie. Obok miejsca, na którem się znajdowałem, mogłem ustawić moich dwudziestu asakerów.