w osobie Ali effendiego el Kurdi, mudira z Faszody, który nieraz już sprzątnął reisowi effendinie rekwik z przed nosa. Kogóż tedy mamy się bać? Wcale więc nie myślę zbaczać z obranej drogi, tembardziej, że wchodzi tu w grę ów przeklęty effendi, bo nawet cieszyłbym się, gdyby mi się nawinął pod rękę. Już jabym mu dał nauczkę!
To mówiąc, począł zacierać dłonie zawzięcie, a rysy jego twarzy przybrały wyraz więcej niż zbójecki. Można sobie wyobrazić, z jakiem zadowoleniem słuchałem tej rozmowy, zwłaszcza, że posłaniec i Szedid napomknęli o mudirze z Faszody i o sangaku arnautów, o którym wyraził już zdanie porucznik z bandy Ibn Asla. Posiadając tak cenne wiadomości, wiedziałem już, do których osób zwrócić mi się należy. Słowa Szedida dowodziły niezwykłej pewności siebie, co mnie tylko cieszyć mogło, bo im pewniejszym się czuł, tem więcej ułatwiał mi moje zadanie. W tej chwili jednak nie miałem jeszcze ani pojęcia, co następnie usłyszę. Posłaniec bowiem, któremu się nie podobała śmiałość Szedida, ostrzegał:
— Uważaj-no i nie bądź tak bardzo pewny siebie! Bo czyż sądzisz, że Ibn Asl posyłałby mnie tutaj, gdyby nie był niezbicie przekonany, że to konieczne? Ów chrześcijański effendi jest o wiele niebezpieczniejszy niż sam reis effendina.
Wtedy Szedid zerwał się na równe nogi, wyprostował się jak struna i krzyknął:
— No, no, zbyteczne obawy! Popatrz tylko na mnie! Czyż wyglądam na takiego, któryby miał powód do obawy przed jakimś tam effendim i do tego chrześcijaninem. Zabijam co najmniej pięć takich psów za jednym rozmachem!
— No bez wątpienia jesteś silny, uprzedził mnie już o tem Ibn Asl, ale on mimoto kazał cię ostrzec, że ów effendi jest również silny, a może nawet silniejszy niż ty.
— Niż ja? Jak mógł Ibn Asl obrażać mnie do tego
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/340
Ta strona została przepisana.