Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/341

Ta strona została przepisana.

stopnia? Toż nie było jeszcze człowieka, któryby mnie pokonał!
— Nie sądzę, żeby Ibn Asl miał zamiar obrażać cię, bo on miał na myśli nietylko siłę fizyczną, ale i inne przymioty, które w walce dwu ludzi wiele zaważyć mogą. Wchodzi tu w grę spryt, podstęp, rozmaite sztuczki, nawet czarodziejskie, a ów giaur, jak się zdaje, jest uosobieniem chytrości. On potrafi wszystko, nawet najbardziej zawiłe tajemnice są dla niego dostępne, ba co więcej — jeżeli ktoś nastawi nań łapkę, to niewątpliwie złapie się w nią sam. Opowiadał mi Ibn Asl niestworzone rzeczy o tym niesłychanym człowieku, niestety, za mało było na to czasu. Z tego jednak, co słyszałem, wyrobiłem sobie przekonanie, że to człowiek strasznie niebezpieczny.
— No to opowiedz mi... Chciałbym na własne uszy usłyszeć, dlaczego wierny muzułmanin ma się bać niewiernego giaura...
Usiadł napowrót, a posłaniec opowiadał mu nasze przygody, oczywiście piąte przez dziesiąte, mimoto olbrzym dał się do pewnego stopnia przekonać i odpowiedział:
— Ów pies istotnie może być niebezpieczny i dlatego należałoby strzec się go za wszelką cenę, ale że na szczęście on mnie nie zna ani też nie słyszał zapewne o mnie nigdy, mogę być spokojny.
— Jabym na twojem miejscu nie był tak pewny. Zważ, że on zabrał do niewoli cały oddział Ibn Asla! I jeżeli udało mu się tylko pociągnąć za język kogokolwiek z jeńców, to zrozumiesz...
— Prawda! Nie myślałem o tem.
— Mnie się zdaje, że gdyby nawet nie słyszał o tobie ani słowa i nie miał wogóle żadnego pojęcia twoich sprawach, to spotkawszy cię na pustyni i widząc rekwik, zaczepiłby cię bezwarunkowo.
— Pokonałbym go!
— Może, zwłaszcza, gdyby cię zaczepił otwarcie, ale słyszałeś właśnie, że on tego unika i ma setki