Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/344

Ta strona została przepisana.

Posłaniec skrzyżował ramiona na piersiach, skłonił się przed Ben Nilem i rzekł:
— W takim razie pomyliłem się, nie znaczy to jednak, jakobym miał zamiar obrazić tego pobożnego chatiba, któremu niech błogosławi Allah i prorok.
Dzięki Bogu, pierwsze niebezpieczeństwo minęło, ale, co będzie dalej, kiedy posłaniec zacznie mówić o mnie?
— Ben Nil, bądź co bądź — mówił Szedid — jest dla mnie osobą mniej ważną; idzie mi głównie o effendiego...
Pomyślałem sobie w duszy, żeby ten posłaniec nagle oniemiał lub żeby chociaż pomylił się w rysopisie. Gdzież tam! Ibn Asl umiał poinformować posłańca o mnie do najdrobniejszego szczegółu. Opisujący tak samo, jak poprzednio co do Ben Nila, zamilkł na chwilę i, przypatrując mi się uważnie, mówił:
— Allah jest wielki! Czy można uważać to za możliwość? Oto siedzi koło nas we własnej swej osobie ten, którego rysopis mam podać! To on! On! Niema o tem najmniejszej wąpliwości!
Można sobie wyobrazić, jakie wrażenie wywarły te słowa na obecnych, których oczy były na mnie jednego zwrócone; nawet jeńcy podnosili głowy, a jeden z nich wyrwał się ze zdaniem:
— Hamdulillah! Może jestem uratowany !
Na szczęście nikt nie zwracał na te słowa uwagi, bo skupiała się ona wyłącznie na mojej osobie, a tylko ja jeden zrozumiałem, o co idzie, gdyż od dłuższego czasu przemyśliwałem nad uratowaniem zaginionego człowieka, którego imię właśnie przed chwilą Szedid był wymienił. Czyżby to istotnie był Hazid Sichar, brat przewodnika z Maabdah? Ibn Asl kazał powiedzieć przez posłańca, że mu bardzo zależy na tym jeńcu. Nie marzyłem nawet o tem, że tak łatwo odnajdę człowieka, dla którego byłbym poświęcił wiele czasu i trudu. Ów wykrzyknik z ust jeńca, rozprószył