we mnie resztki wątpliwości. Rozumie się, że obecnie nie była pora do przedsięwzięcia środków ratunkowych, bo naraziłbym przezto nietylko siebie, ale i wielu ludzi.
Ben Nil nie zdradzał ani cienia niepokoju lub lęku, przeciwnie, patrzył na Szedida i posłańca z prawdziwem zdumieniem, jak mają odwagę posądzać go o jakieś tam historye, które go nic nie obchodzą. Mogłem więc być zupełnie pewnym, że zachowaniem swojem nie zdradzi ani siebie ani mnie.
Co do mnie, to skupiłem w sobie całą potęgę woli i spoglądałem na posłańca wzrokiem pytającym, a to w tym celu, aby dać do poznania, że nie rozumiem należycie jego mowy. Szedid był najświęciej przekonany, że jestem istotnie effendim, ale niezwykły spokój, z jakim słuchałem opisu, wprowadził go w poważną wątpliwość.
— Co ty mówisz? — pytał posłańca. — Ten człowiek, który siedzi u mego boku miałby być niewiernym effendim?
— Tak! To on, z całą pewnością!
— Ależ zastanów się! Toż to jest mudir z Dżarabub, mąż zaufania i najwierniejszy przyjaciel sidiego Senussów!
— Czy to prawda? Możesz tego dowieść? — pytał posłaniec.
— Wiem to od niego samego.
— Od niego samego, no proszę! — zaśmiał się Arab. — Jeżeli nie dowiedziałeś się o tem od jakiegoś pewnego i zaufanego człowieka, to dowód twój mógłby się przydać jedynie psu na buty. Wspominałem ci przecie, że ten giaur bardzo często zmienia nazwisko.
— Na Allaha, prawda! Czyżby....
Spojrzał na mnie bardzo uważnie i nie było mi wcale obcem, że walczy z samym sobą i nie wie, co ma myśleć i jak sobie postąpić. Teraz dopiero ozwałem się głosem stanowczym i oznaczającym wielkie zdziwienie:
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/345
Ta strona została przepisana.