Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/346

Ta strona została przepisana.

— Co ten człowiek mówi? Może o mnie?
— Naturalnie o tobie — odparł Szedid. — Nie zrozumiałeś jego słów?
— Gdybym go był zrozumiał, to musiałbym był uważać go za waryata, wolę raczej przypuszczać, że źle słyszałem.
— On utrzymuje, że jesteś właśnie tym effendim, o którym on wspominał.
— Allah niech mu przebaczy! Istotnie powiedział te niemądre słowa? Duch jego jest chory, bardzo chory. Powiedz mu, żeby umoczył chustkę w wodzie i włożył ją sobie na głowę, a opuści go wkrótce gorączka.
— Nie jestem chory i wiem dobrze, co mówię — wtrącił Bakwkwarczyk. — Można się pomylić co do jednej osoby, ale co do dwu równocześnie — darujesz, byłoby to niemożliwe! Ten młody człowiek jest Ben Nilem, ty efiendim... Zgadza się to najzupełniej, a zresztą jeszcze jeden dowód... Czy przypadkiem nie są ich hedżiny siwej maści?
— A tak, zgadza się to — wtrącił Szedid.
— Czyż trzeba więcej? Nie daj się oszukać, Szedidzie, i zbadaj całą sprawę dokładnie!
Szedid popadł teraz w podwójną wątpliwość.
— Słyszysz, co on mówi — rzekł, zwracając się do mnie. — Żywię wielką cześć dla twej świętości, ale, daruj, nie mam dowodu na to, jakoby ona była prawdziwa, proszę cię więc, dopomóż mi sam w tem, ażebym ci uwierzył!
— Posądzasz mnie istotnie o kłamstwo ? — zapytałem tonem niezwykłego zdziwienia. — Żądasz, abym cię przekonał, że jestem właśnie tem, czem jestem — dobrze. Powiedz mi tedy, gdzie znajdujemy się w tej chwili?
— No, tu, nad Machada ed Dill.
— A gdzie jest ów efiendi, jak to Ibn Asl sam powiedział?
— W drodze na Nilu.