Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/354

Ta strona została przepisana.

— Tak. I to jest właśnie drugim powodem, dla którego wracamy w kierunku jeziora.
— Allah! Znowu przygoda! Trzeba przyznać, effendi, że kto się wybierze z tobą w podróż, ten na brak przygód i niebezpieczeństw uskarżać się nie może. Położenie nasze naprzykład tam, wśród Takalów, było więcej niż groźne. Ale, dlaczego poniżyłeś się tak dalece, że nie odmówiłeś im próby?
— Bo tak nakazywał rozsądek. Gdyby Szedid się dowiedział, że jestem effendim, nie udałby się już do Faszody, a ponadto wysłałby posłańca do Ibn Asla i sangaka z ostrzeżeniem, no, i nasza podróż do tego miasta byłaby bezcelowa. A tyleśmy słyszeli! Szedid zdaje sobie z tego sprawę równie dobrze, jak my.
— Masz słuszność, effendi. Jedźmy więc na wschód, aby zmylić Takalów, ale co potem?
— Okrążymy Nid en Nil aż do miejsca, na które przedtem natrafiliśmy, gdzie te brzegi są strome i skaliste, przypominasz sobie. Tam więc zostaniesz przy wielbłądach, a ja skradnę się cichaczem i uwolnię Hazida Sichara.
— A cóż ty z nim poczniesz?
— Zawiozę go do Faszody.
— A skąd weźmiesz dla niego wielbłąda?
— Dosyć ich jest u Takalów.
— Hm, czy tylko nie za ryzykowna to stawka? Wykraść niewolnika z pod czujnej straży i w dodatku jeszcze wielbłąda, to trochę za trudne zadanie na jedną osobę...
— Zabrałbym cię chętnie z sobą, ale kto w takim razie będzie pilnował wielbłądów? Wiesz przecie, że zwierzęta drapieżne kręcą się zawsze w pobliżu wody.
— Zdaje ci się, że mógłbym obronić wielbłądy przed lwem? Przenigdy! Jestem odważny, nie zaprzeczysz, ale na lwa nie porwę się za żadną cenę; to przechodzi moje siły i zapewne po powrocie zastałbyś ze mnie i z wielbłądów tylko strzępy. Ażeby więc tego uniknąć, weź mnie z sobą!