Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/355

Ta strona została przepisana.

Młodzieniec miał słuszność, a powtóre nie było wykluczone, że znajdę się w przykrem położeniu, które wymagałoby pomocy, i dlatego przychyliłem się do jego prośby.
Niebawem okrążyliśmy parów i dotarli do znanego nam już miejsca bez żadnych przeszkód. Księżyc oświetlał pełnią blasków całą okolicę, jednakże w tej chwili rad byłbym, aby zapanowała zupełna ciemność, bo wówczas wyprawa nasza byłaby o połowę ułatwiona.
Przywiązaliśmy wielbłądy do drzewa i udaliśmy się dalej pieszo, biorąc z sobą karabiny w przewidywaniu, że spotkamy może na drodze lwa, rewolwery oraz noże nie wystarczyłyby na obronę. W pobliżu brodu nie widać było wcale ognia, co świadczyło, że Takalowie spali snem „Sprawiedliwych". Ben Nilowi kazałem, by się zatrzymał pod drzewem, na uboczu, a sam pomknąłem chyłkiem dalej, wreszcie trzeba było posuwać się na czworakach co najmniej sto kroków.
Na szczęście poblizkie drzewa rzucały na obóz głęboki cień, co ułatwiło mi zadanie w znacznym stopniu. Takalowie jednak byli przezorni o tyle, że postawili jednego na straży koło niewolników. Słyszałem jego miarowe, choć ciche kroki tam i sam i byłem w nielada kłopocie, co robić. Oczywiście trzeba było naprzód rozejrzeć się dokładnie w położeniu, dlatego więc okrążyłem łukiem cały obóz. Nie zmieniło się nic. Jeńcy spali na tem samem miejscu, co przedtem, Takalowie również. By się zbliżyć do jeńca, którego uważałem za Hazida Sichara, trzeba było sprzątnąć strażnika. Siodła leżały na dwu kupach obok siebie, wielbłądy zaś skubały liście krzaków, a niektóre odpoczywały na ziemi.
Obejrzawszy wszystko dokładnie, wróciłem po Ben Nila, który chętnie poraczkował ze mną w pobliże obozowiska. Kazałem mu okrążyć je łukiem aż na drugą stronę, gdzie znajdowały się wielbłądy. Tam miał czekać na mnie w ukryciu. Przyczołgałem się następnie o jakie dziesięć kroków i począłem nasłu-