Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/357

Ta strona została przepisana.

w tem byłoby dziwnego, gdyby sprawca wymienił swoją marną własność na lepszą? Zostaw to już mnie a teraz trzeba zrobić porządek z Bakwkwarą. Takalowie śpią twardo i należy z tego korzystać.
Związaliśmy jeńca i zakneblowali mu usta, poczem powróciłem do niewolników. Szczęście sprzyjało mi znakomicie. Hazid Sichar był pierwszym w łańcuchu, jak o tem wiedziałem z góry, i tam też poczołgałem się na czworakach. Wszyscy spali w okrąg i nawet na noc nie uwolniono ich z więzów. Zdziwiłem się ogromnie, gdy, wysunąwszy głowę tuż koło Hazida Sichara, przekonałem się, że... czuwał.
— Tyś to, effendi? — szepnął.
— Ja.
— Allah! Nie omyliły mnie przeczucia, chociaż co prawda, w ostatniej chwili miałem pewne wątpliwości, czy to ty byłeś, czy nie ty.
Jeńcy byli ułożeni w koło, nogami do środka, a głowami na zewnątrz. Ponieważ znajdowałem się poza kołem od zewnątrz, głowy nasze były bardzo blizko. Podniosłem się więc tuż nad jego twarzą i szepnąłem:
— Jak się nazywasz?
— Hazid Sichar z Maabdah.
— Jak się nazywa twój brat?
— Ben Wazak.
— Jesteś więc istotnie tym, którego poszukuję!
— O nieba, o Allah!
— Cicho bądź, zaczynam!
Dobyłem nóż i z wielką ostrożnością poprzecinałem wszystkie więzy, ale to nie wystarczyło. Musiałem następnie podnieść go całego w górę tak powoli, żeby nie poruszył swego sąsiada. I udało się. Obaj na czworakach pomaszerowaliśmy do Ben Nila. Uwolniony chciał mi dziękować, ale go zgromiłem za to i, nie tracąc czasu, zająłem się Arabem, który odzyskał już przytomność i począł się szamotać. Więzy jednak były tak zaciśnięte, że wszelki wysiłek na nic się nie