Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/372

Ta strona została przepisana.

Byłem bardzo ciekaw wyniku namysłu tego człowieka. Bakwkwara znikł; wołano go, nie pojawił się; znikł Hazid Sichar również i wołano go tak samo, ale daremnie; przepadły trzy wielbłądy i szukano ich bez skutku. Trzeba więc było przypuszczać, że zniknięcie dwu ludzi i trzech wielbłądów ma ze sobą pewien związek. Że jednak nie zdarzyło się nigdy jeszcze, aby wielbłądy wykradły ludzi, ale odwrotnie, przypuszczano więc, że i tu zaszedł podobny wypadek, to jest ludzie uprowadzili wielbłądy. A że z nich jeden był skrępowany, więc najprawdopodobniej ten drugi uwolnił go z więzów i wykradł, biorąc ponadto tak cenne do podróży wielbłądy.
— A zdrajca! A pies! — narzekał Szedid. — To dlatego domagał się tak natarczywie, abym mu powierzył straż nad obozem!
— Widocznie przybył umyślnie w tym celu, aby wykraść Hazida Sichara — zauważył któryś z gromady.
— Nie inaczej! — dodał drugi. — A wszystko, co mówił było kłamstwem, obmyślanem w tym celu, by wykurzyć stąd owych dwu Senussów!
— Łotr! Gałgan! — wygrażał trzeci.
— A ci dwaj byli świętymi! — wtrącił czwarty. — Jak mogliśmy obrażać ich dla jakiegoś łajdaka! Widocznie rzucili na nas klątwę i Allah ich wysłuchał.
— Tak, tak, Allah nas ukarał za to, żeśmy ich znieważyli — krzyczał inny. — Gdybyśmy byli uwierzyli tym dwom świętym, nie byłoby nieszczęścia!
— A to co? Brakuje mi worka na wodę — zauważył któryś nagle.
— Rozejrzyjcie się! Może tam jeszcze czego brakuje — rozkazał Szedid.
— Mnie brakuje worek...
— A mego wielbłąda niema....
— I mego... Nawet wielbłąd Szedida gdzieś się zapodział! — wołał ktoś z oddalenia.
— Co takiego? — pytał zdziwiony dowódca — niema mego wielbłąda? Toż to cenny abu-hawas-hedżin!