Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/375

Ta strona została przepisana.

najwyżej czterej chcieli zebrać więcej towarzyszy na pomoc, my bylibyśmy już na pustyni zupełnie bezpieczni. Mimoto wolałem, aby nas nie znaleziono, bo zależało mi, aby historya o obcym efiendim była nadal bajką w pojęciu Takalów. Inny obrót musiałaby wziąć sprawa, gdyby odkryto naszą kryjówkę i przekonano się, że Bakwkwara nie jest takim łotrem, za jakiego dotąd go uważają.
Dotarłszy na mniejsze jezioro, nie szczędziliśmy sił, by jak najprędzej wrócić na miejsce. Sam dziwiłem się, będąc już na brzegu, że sklecona przez nas na poczekaniu tratwa wytrzymała tak świetnie próbę.
Hazid Sichar był bardzo niespokojny, dlaczego tak długo nie wracaliśmy, ale teraz uradował się naprawdę, zobaczywszy nas znowu. Opowiedziałem mu o wszystkiem, co było godne uwagi podczas całej wyprawy, i następnie wdrapałem się na wysokie drzewo, rosnące tuż w pobliżu, zabrawszy oczywiście lupę.
Z wierzchołka roztaczał się rozległy widok naokół. Po dość długiej chwili zauważyłem na północnym brzegu jeziora dwu ludzi, posuwających się naprzód ostrożnie, a niebawem ukazało się za nimi jeszcze trzech i ci zaglądali pod każdy niemal krzak. Zsunąłem się więc z drzewa czemprędzej i pobiegłem kawałek naprzeciw. Stały tu gęste krzaki, oplecione gęstą tarniną. Nie namyślając się wiele, wlazłem w jeden z nich na czworakach i zaczaiłem się. Nie była to pozycya bardzo wygodna, bo ciernie kłuły bez litości, a ponadto mogło mi grozić jakie niebezpieczne stworzenie. Niebawem jednak usłyszałem tuż w pobliżu:
— Wróćmy się, szkoda czasu na daremne szukanie!
— Jeszcze parę kroków, do tego drzewa subakowego, tam na końcu — odpowiedział drugi.
A niechże cię licho!... Przed chwilą właśnie siedziałem na tem drzewie subakowem, a o pięć kroków dalej jest nasze legowisko. Gdy szukający zbliżyli się do mojej kryjówki, poruszyłem nagle gałązkami i począłem naśladować głos lwa, który ze snu nagle się