Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/38

Ta strona została przepisana.

powodu płakać nad jego zwłokami. Wy wszyscy musicie napaść na nich tak niespodzianie i zręcznie, żeby każdy z przeciwników stracił świadomość, co się z nim dzieje i aby nie mógł się obronić. Poprowadzę was sam i każdemu z osobna wskażę, do której grupy zwrócić się powinien, inaczej mogłoby powstać zamieszanie i tylko przeszkadzalibyście jeden drugiemu. Fakira i dżelabiego, biorę na siebie ja sam. Gdy tylko wyskoczę z krzaków, idźcie za moim przykładem. Komendy nie będzie żadnej; żaden też z was nie śmie wypowiedzieć ani słowa, niewolno mu nawet szepnąć; wszystko musi się stać zupełnie cicho, gdyż najlżejszy szelest ostrzegłby nieprzyjaciela i cały plan chybiony. Pamiętajcie zresztą o tem, że każdy z was ma do zwalczenia trzech lub czterech przeciwników, a zatem musicie działać niezmiernie szybko i zręcznie, a to możliwe jest jedynie wówczas, gdy się będziecie zachowywali jak najciszej. Draby oniemieją z przerażenia, gdy zobaczą was nagle tuż nad sobą, podczas gdy okrzyk przedwczesny zaalarmowałby ich i dał możność do przygotowania się na atak.
Ponieważ wielbłądy nasze były spętane, wystarczył jeden tylko człowiek do ich strzeżenia. Reszta poszła ze mną.
— Podoba mi się twój plan, effendi — zanważył przewodnik, gdyśmy ruszyli z miejsca — ja osobiście jestem nawet rad, że nie będziemy strzelać, bo nie jestem wcale pewny swej flinty wizyjnej, natomiast draby popamiętają jej kolbę.
Dotarliśmy szczęśliwie na upatrzone przeze mnie miejsce. Nic się tu wcale nie zmieniło. Nim każdemu z swoich ludzi osobno wskazałem, gdzie się ma rzucić, upłynęła spora chwila. Następnie stanąłem na miejscu wolnem od krzaków, skąd poprzednio patrzyłem. Moi towarzysze, skradając się ostrożnie, nie spuszczali z oczu wskazanych im ofiar. Przekonawszy się, że każdy z nich gotów jest do skoku, jak zaczajony zwierz, rzuciłem się potężhym susem przez zarośla, skręciłem