Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/385

Ta strona została przepisana.

przy sobie broni? Nie zauważyłeś liny, którą jest przymocowany do wielbłąda?
Człowiek ów trzymał ciągle głowę w dłoniach, lecz w tej chwili podniósł ją i wykrzyknął z wielkiem zdziwieniem:
— Allah działa cuda! On związany! Czyście walczyli z nim i do niewoli go zabrali?
— Dowiesz się później, a teraz należy przedewszystkiem zbadać cię i twoich towarzyszy, którzy leżą jak nieżywi.
— Tamci już nie żyją. Zastrzeleni! Nie widzisz kałuży krwi koło nich?
— Do ciebie nie strzelano?
— Nie! Byłem pierwszym, na którego się rzucili. Bili mnie kolbami w głowę tak, że straciłem natychmiast przytomność, a gdy ją odzyskałem, towarzysze moi leżeli już zabici. Zabrano nam wszystko, nie wyłączając nawet osłów.
— Co do tych ostatnich — nie troszcz się, nie zabrano ich i ja ci je przypędzę, ale naprzód daj głowę do zbadania!
Oglądnąłem ją i przekonałem się, że była bardzo opuchnięta, ale na szczęście rannego czaszki nie naruszono. Widocznie otrzymał on ciosy płaską stroną kolby. Tamci dwaj byli nieżywi naprawdę. Na piersiach ich odkryłem rany od kul. Oczywiście nie było tu już nic do roboty, wobec czego zdjąłem jednemu zawój z głowy, ażeby zrobić żyjącemu okład. To ulżyło mu znacznie i mógł teraz z mniejszą trudnością mówić ze mną. Trwoga przed szejkiem nie opuszczała go ciągle, wobec czego musiałem go uspokoić:
— Zapewniam cię, człowieku, że znajdujesz się między przyjaciółmi i dowódca Bakwkwarów nic złego uczynić ci nie może. On jest przyjacielem Takalów, którzy na was napadli. Wczoraj wieczorem przybył do nich nad Nid en Nil, mnieisza zresztą o to. Słyszałeś może o reisie effendinie?
— Tak, panie!