Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/39

Ta strona została przepisana.

nagle na prawo.... dwa uderzenia kolby, a fakir i szpieg leżeli u mych stóp.
Poza mną tymczasem zawrzała w krzakach prawdziwa burza. To moi żołnierze rzucili się w bój. Nie miałem czasu nawet popatrzyć, jak się sprawią, bo spostrzegłem tuż przede mną czterech drabów, którzy tak byli przerażeni mojem nagłem pojawieniem się, że wyglądali jak martwi. Zajechałem kolbą jednego, potem drugiego, trzeciego... Czwarty chciał czmychnąć, ale go wczas dosięgnąłem i powaliłem na ziemię. Ciosy mierzone płaską stroną kolby, nie kantem, nie były śmiertelne. To ogłuszało tylko.
Sześciu przeciwników! Zwycięstwo nielada, ale nie poprzestałem na tem. Trzeba było zapobiec możliwej ucieczce którego z napadniętych. Zwróciłem się więc ku scenie walki i ku swemu zdziwieniu spostrzegłem, że żołnierze wykonywali ściśle moje polecenia, to jest zachowali jak największy porządek i przytomność umysłu. Żaden nie ozwał się ani słowem i to właśnie wprawiło napadniętych w śmiertelne przerażenie. I oni również nie zdolni byli do wydania z siebie głosu. Niektórzy tylko zerwali się z zamiarem ucieczki, ale nie udało się to ani jednemu. Zwróciłem zresztą lufę sześciostrzałowego rewolweru w tę stronę i, gdy tylko uważałem, że mógłby się który wymknąć, częstowałem go kulą w nogi.
Pominąwszy tę okoliczność, że przypatrywanie się, jak ludzie padają pod ciosem zwycięzców, nie należy do rzeczy przyjemnych, doznałem iście miłego wrażenia na widok rycerskości i dzielności moich żołnierzy. Najbardziej chwalebnie spisał się Ben Nil; zdaje mi się, że powalił na ziemię ni mniej ni więcej tylko sześciu przeciwników. Od chwili, gdy wyskoczyłem z zarośli aż do pokonania ostatniego z tej gromady nieprzyjacielskiej, nie upłynęło więcej niż półtorej minuty. Ze strony napadniętych nie dano ani jednego strzału, nie zdobył się też nikt nawet na jedno uderzenie lub pchnięcie. Był to skutek przerażenia, ale przerażenia tak