Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/390

Ta strona została przepisana.

Po krótkim odpoczynku chciałem zawiadomić w jakiś sposób mudira o swoim przybyciu, Nadawał się ku temu Ben Nil, niestety nie mogłem go wysłać, bo poznanoby go w Faszodzie bardzo łatwo. Obarczyłem więc posłannictwem Hazida Sichara, dając mu list reisa effendiny i oczywiście wyczerpujące wskazówki, jak się ma zachować i co mówić. Na powrót jego czekaliśmy całe cztery godziny i nareszcie raczył się zjawić i to nie sam, lecz w towarzystwie jakiegoś człowieka, ubranego całkiem skromnie, a nawet powiem nędznie. Spodziewałem się, że „Ojciec pięciuset“ wyśle do mnie zaufanego urzędnika, gdy tymczasem, ku memu niemal osłupieniu, dowiedziałem się w tej chwili, że ów człowiek to mudir we własnej swojej osobie. Surowy ten człowiek zdradził się natychmiast swojem postępowaniem, bo gdy Hazid Sichar rzekł:
— Przepraszam cię, effendi, że tak długo czekałeś... Ten dostojny pan jest... — przybysz zgromił go piorunującym głosem:
— Milcz! Obchodziłem się z tobą życzliwie, bo litowałem się nad twoim losem, nie wnioskuj z tego, że jestem ci równym! Jak Śmiesz przedstawiać mnie effendiemu i jeszcze w dodatku usprawiedliwiać się przed nim, że czekał długo. Co to ja mam być psem, który biegnie, skoro się tylko nań zagwiżdże, gałganie jeden!?...
— No, — pomyślałem sobie w duchu. — To z pewnością sam „Ojciec pięciuset,“ skoro tak ostro zabiera się do rzeczy. I jeżeli wobec nas, ludzi spokojnych i oddanych mu, jest taki surowy, to można sobie wyobrazić jego postępowanie ze zbrodniarzami.
Straszliwy ten człowiek obrzucił mnie od stóp do głowy badawczym wzrokiem, nie okazując przytem ani cienia życzliwości. Za jego zbliżeniem wstałem był i, przeczekawszy chwilę, zapytałem swobodnie:
— Kogo mam powitać? Sądzę, że samego Ali effendiego?