Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/391

Ta strona została przepisana.

— Ali effendiego? — podchwycił surowo, — nie wiesz, jak się tytułuje mudira?
— Owszem, wiem i nie zaniedbam obowiązku grzeczności, skoro tylko zdarzy się okazya rozmowy z mudirem.
— No, to okazya ta już się zdarzyła, bo ja właśnie jestem mudirem faszodzkim.
Mieszkaniec Wschodu byłby skrzyżował ręce na piersiach i pokłonił się przed nim aż do ziemi, ja zaś skinąłem tylko głową, wyciągnąłem rękę i rzekłem dosyć uprzejmnie:
— Niech ci Allah udzieli tysiąc lat żywota, mudirze! Cieszę się, że dane mi jest oglądać twe szlachetne oblicze, albowiem pod twymi sprężystymi rządami podniesie się wkrótce ta prowincya i oczyszczona będzie z band zbrodniarzy i opryszków.
Mudir wahał się z podaniem mi ręki, spojrzał mi w oczy z wyrazem wyższości i odrzekł:
— Sądząc z tego, co czytałem i słyszałem o tobie, musisz być nielada chwatem, ale co do uprzejmości i dobrego tonu, to nie bardzo zbywa ci na tych przymiotach....
— Każdy człowiek posiada jakieś wyłączne i osobliwe zalety i podług tych właśnie oceniać go należy.
— Jakto? Miałbym także swoje sługi oceniać wedle tej miary? No, dalekobym zaszedł! Wy chrześcijanie jesteście osobliwymi ludźmi, wobec czego zmuszony jestem tak cię brać, jakim jesteś, to jest bardzo dzielnym człowiekiem, ale i wielkim grubijaninem. Siadajmy!
Śmiałem się w duchu, gdy ów człowiek, będący uosobnieniem grubijaństwa, zarzucał właśnie mnie ten błąd. Usiedliśmy na ziemi. Mudir dobył skórzane pudełko z papierosami i zapałki, zapalił papierosa, wcale mnie nie częstując i, położywszy resztę tuż obok siebie, zaczął:
— A zatem jesteś w służbie reisa efiendiny. Gdzie i kiedy on cię poznał?
— Czy on mnie poznał, czy ja jego, w tem leży