Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/393

Ta strona została przepisana.

— No, ale na tę oto z pewnością nie ważyłbyś się gwizdać!...
Podczas tych słów pokazałem mu pięść tak blizko nosa, że odruchowo cofnął się w tył i krzyknął:
— Człowieku, chcesz się bić ze mną?
— Nie, a przynajmniej tak długo, dopóki ty pierwszy nie zaczniesz. Ale dosyć już żartów i musimy pomówić o ważniejszych sprawach. Przybyliśmy...
— Kto tu ma rozkazywać, o czem mówić należy. Ja czy ty? — przerwał mi żywo.
— Ja, ponieważ jestem tu gospodarzem na tem miejscu. Jeżeli nie masz ochoty mówić ze mną, to się wynoś, ja bez ciebie i twojej łaski mogę podróżować po świecie, a nawet i po tej okolicy!
Wtem mudir spojrzał na mnie nie zdziwiony, ale wręcz osłupiały, cisnął niedopałek papierosa i krzyknął:
— Allah jest wielki, nie, Allah jest większy, nie, On jest jeszcze wiele większy, On jest największy — ty jednak jesteś największym grubijaninem, jakiego kiedykolwiek oczy moje widziały. Coby to była za błogość dla mnie, gdybym ci tak kazał wrzepić pięćset...I kto wie, czy do tego jeszcze nie przyjdzie...
— Wobec tego, poczuwam się do obowiązku ostrzeżenia cię, że kula mego karabinu lub rewolweru przewierciłaby ci mózg, nim zdołałbyś dokończyć wypowiedzenia podobnego rozkazu...
— A niech cię dyabli zjedzą!... Zdaje mi się, że z tobą do ładu można przyjść jedynie drogą uprzejmości...
Zapalił papierosa, a ja odrzekłem:
— No dobrze, zacznij uprzejmość od poczęstowania mnie papierosem!
I nie czekając na przyzwolenie, sięgnąłem po papierosa, zapaliłem go, a widząc, że go to oburza, zacząłem:
— Obowiązkiem twoim było jeszcze przedtem, gdy zapaliłeś pierwszego, poprosić mnie, ale zaniedbałeś obowiązku i jeszcze w dodatku czyniłeś mi wy-