Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/395

Ta strona została przepisana.

gdy poznał cię reis efiendina... albo — poprawił się zaraz i uśmiechnął się przytem — przeciwnie, kiedy ty jego poznałeś.
— To bardzo rozwlekła ’istorya i wymaga długiego czasu do opowiedzenia.
— Wszystko jedno. Z mocy mego urzędu powinienem wysłuchać sprawozdania, no, a do wykonania obowiązku czas zawsze znaleźć się musi.
— Pozwól, żeby opowiadał Ben Nil.
— A czemu nie ty sam?
— Gdy on skończy, dowiesz się sam, mimo że ci o tem ani słowa nie rzeknę.
— No dobrze, niech mówi!
Ben Nil zaczął, a ja sięgnąłem po drugiego papierosa i położyłem się na trawie twarzą do góry, ręce założyłem pod głowę i słuchałem, puszczając kłębki dymu. Opowiadający skracał o ile możności, ale nie zapomniał żadnego ważniejszego szczegółu. Z każdego jego słowa przekonywałem się, że mnie lubi nadzwyczaj. Mudir słyszał wprawdzie już coś niecoś od Hazida Sichara i dowiedział się też niektórych rzeczy z listu reisa effendiny, a mimoto słuchał opowiadania z niezmiernem zainteresowaniem i od czasu do czasu gestykulował lub wtrącał swoje słowa. A kiedy opowiadanie się skończyło, chwycił pudełko z zapałkami i papierośnicę i, wysypawszy zawartość na mnie, krzyczał:
— No, masz, effendi, pal, pal jeden po drugim, pal, bo zasłużyłeś na to! Klnę się na Allaha i proroka, że zasłużyłeś, a skoro tylko przybędziesz do mego domu, dam ci kilka pudełek, co mówię, dam ci całą skrzynię, pomimo że dyabelnie są drogie!
— Po ile płaciłeś? — zapytałem, bardzo ciekawy ceny papierosów, które niewiadomo, w jaki sposób zabłąkały się aż do Sudanu.
— Sztuka kosztuje całego piastra!
— O, to drogo! Powinieneś był się potargować.
— Eh, cóż znowu, — przerwał mi prawie gniewnie —