Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/398

Ta strona została przepisana.

— Można więc to przypuszczać... Pozwolisz mi przeczytać ten list?
— Ależ z największą chęcią, effendi, tylko wiesz co? Przyszła mi do głowy wyborna myśl...! Sangak musi otrzymać ten list...
— Doskonale! Podejdziemy go w ten sposób, ale — kto mu go wręczy?
— Ty?
— Co? Mnie nie wolno pokazywać się jeszcze w Faszodzie.
— Dlaczego? Ci, przed którymi chcesz się ukryć, są jeszcze daleko.
— A gdyby przybyli już potajemnie...
— To niemożliwe! Na brzegach rzeki stoi dzień i noc warta. Ty musisz podać się za posłańca z Seribah Aliab i, jeżeli zatrzyma list, będzie to najlepszym przeciw niemu dowodem, no, a ja będę go ćwiczył tak długo, dopóki nie wyśpiewa wszystkiego, a w szczególności nie da nam wskazówek, w jaki sposób możemy wyśledzić tamtych złoczyńców.
— Zapominasz, mudirze, że nie jestem Murzynem i nawet, gdybym się ufarbował, mógłby poznać to po samych rysach twarzy. Czy jest wzmianka w liście o posłańcu?
— Ani jednego słowa o tem.
— W takim razie możeby to było i dobre. Zdaje mi się jednak, że byłoby o wiele lepiej, gdybyśmy odesłali list przez kogo innego, ale rozumie się wypróbowanego człowieka.
— Mów, co chcesz, ale ja ciebie tylko obarczę tym obowiązkiem, bo po pierwsze, rzecz jest tak niebezpieczna, że tylko bardzo odważny może się jej podjąć, a powtóre, idzie tu nietylko o samo doręczenie listu, lecz i o podsłuchanie sangaka, a do tego ty jeden się nadajesz.
Nie powinienem był zgodzić się na ten niepraktyczny, a nawet bardzo ryzykowny plan i, jak się później okazało, bardzo nawet niebezpieczny. Mudir