Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/399

Ta strona została przepisana.

jednak ujął mnie ogromnie swojem poczuciem sprawiedliwości. A ponadto, mimo chłodnego przyjęcia z początku, zmienił się dla mnie do tego stopnia, i to odrazu, że zaufał mi prawie w zupełności. To połechtało moją miłość własną i podjąłem się sprawy dość trudnej i odpowiedzialnej. „Tylko ty jeden" wyraził się mudir... A no, skoro tak, nie było innej rady, jak tylko dowieść mu, że się na mnie nie zawiódł.
— Dobrze, spróbuję! Gdzie i kiedy otrzymam ten list? >
— To już od ciebie zależy, rozkazuj!
— Gdzie mieszka sangak?
— Zajmuje cały dom w pobliżu koszar. Czy weźmiesz sobie list, czy mam ci go przysłać?
— Ani jedno ani drugie. Przedewszystkiem wskazane jest, abym się w biały dzień nie pokazywał w Faszodzie. Pójść więc mogę dopiero o zmroku, a że musiałbym wstąpić jeszcze do ciebie, byłoby to niepotrzebną stratą czasu. Posłać zaś listu nie możesz, bo w takim razie musiałby być wtajemniczony w sprawę ktoś trzeci, który szukałby mnie tutaj i potem mógłby się z tem wygadać. Sądzę więc, że najlepiej będzie, gdy ci dam Hazida Sichara, któremu list powierzysz, i on mi go tu przyniesie.
— Dobrze, poślę ci ponadto co do zjedzenia, bo zapewne jesteś głodny.
— Dziękuję ci, mamy jeszcze dosyć prowiantów w zapasie, ale natomiast przydałoby mi się jakie ubranie. Przypuszczam bowiem, że arnauta otrzymał dokładny mój rysopis, w którym nie pominięto najmniejszego szczegółu ubrania i uzbrojenia i, gdybym stanął przed nim, jak jestem, poznałby mnie odrazu. Nie mogę także wziąć ze sobą swej broni.
— Przecie tu każdy człowiek jest uzbrojony.
— Na wszelki wypadek prosiłbym cię o starą, długą flintę, stary nóż i jaki bądź pistolet. Nie wiem jeszcze, za kogo się podam, ale bezwarunkowo nie za