Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/402

Ta strona została przepisana.

jaki cierpieć musi katowany, gdy razy poprzednie jeszcze się nie zgoiły, a tu nowe plagi się sypią i to przez pięć tygodni z rzędu, a w międzyczasie trzeba siedzieć, Allah wie, w jakim lochu! Drżał więc biedak, trząsł się cały ze zgrozy i, myśląc teraz, jak się to wszystko stało, nabrał przekonania, że mnie jednemu dolę swoją zawdzięcza i że nawet mógłby ujść tej doli, gdybym ja za nim się wstawił. W tej nadziei widocznie zagadnął mnie z wielką pokorą:
— Effendi, pozwolisz mi powiedzieć kilka słów?
Wciągu całej podróży zachowywałem się tak, jakbym go wcale nie widział i o niego się nie troszczył. Tak samo i teraz udałem, że nie słyszę jego słów:
— Effendi, mam ci coś do powiedzenia...
— Milcz! — krzyknąłem, mimo że zeznania jego mogły być dla mnie bardzo cenne.
— Będziesz żałował tego, effendi, jeżeli nie zechcesz mnie wysłuchać, bo to, co ci powiem, ma dla ciebie wielką wartość.
— Nie jestem ciekaw. Nie wykręcisz się już wcale od pięciuset, co w każdym razie dla twoich podeszew ma niesłychane znaczenie.
— Effendi... ale ja ci za to ofiaruję bardzo wiele...
— Cóż takiego? — zacząłem niby od. niechcenia.
— Wiadomości o Seribah Aliab, o której tu była mowa. Słyszałem i wiem, że wiadomości o niej mogłyby ci się przydać.
— No, możliwe... Znana ci jest ta miejscowość?
— Ależ, nawet bardzo dobrze.
— Czyją jest własnością?
— E, chciałbyś się dowiedzieć tanim kosztem... Ale ja odpowiem na wszystkie twoje pytania za pewne wynagrodzenie z twej strony.
— Dobrze, sądzę, że za jakie pięćdziesiąt plag sprzedasz chętnie swoją tajemnicę.
— Widzisz, effendi, ja mogę zgodzić się na wszystko, tylko nie na bastonadę. Jeżeli więc wstawisz się za