Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/404

Ta strona została przepisana.

ctwo. A robiliśmy tak: nasi wojownicy wynajmowali się przedsiębiorcom na łowy i otrzymywali za to od głowy każdego złapanego pewne, ściśle określone wynagrodzenie, a wypłacano nam nie pieniędzmi, lecz w ludziach, za których liczono nam bardzo mało; sprzedawaliśmy potem żywy towar o wiele drożej i to właśnie było naszym czystym zarobkiem.
— A ty nietylko dawałeś łowcom swoich żołnierzy, ale nawet sam brałeś udział w łowach?
— Tak. Punktem wyjścia była zawsze Seribah Aliab.
— Kto tam rządzi pod nieobecność Ibn Asla?
— Pewien wachmistrz, nazwiskiem Ben Ifram, który w potyczce stracił nogę i nie może już brać udziału w polowaniu, ale w domu jest bardzo dzielny i ponadto wierny Ibn Aslowi.
— Dosyć już na teraz. Możliwe, że później zażądam od ciebie więcej.
— Później? Mam nadzieję, że mudir puści mnie zaraz, jeśli wstawisz się za mną.
— I ja tak myślę, ale ty wiesz, jakie są nasze zamiary. Możliwe, że Ibn Asl podążył już stąd do Seribah Aliab i musimy go ścigać, no a ty byłbyś dla nas wybornym przewodnikiem.
— A niechże Allah zachowa! Coby moi ludzie myśleli, gdybym nie powrócił do nich w ciągu całych tygodni! Zresztą, czy mógłbym być waszym przewodnikiem przeciw Ibn Aslowi, który jest moim przyjacielem i obdarza mnie wielkiem zaufaniem.
— Może i racya, ale obecnie nie mamy powodu rozważać bliżej tej sprawy. To, co powiedziałem, było tylko przypuszczeniem, a nie postanowionym planem. Nie mówmy więc o tem i czekajmy spokojnie, co będzie dalej...
— Dobrze tobie mówić... czekajmy spokojnie — jęczał szejk. — Ty, oczywiście... możesz być spokojny... ale ja... ja...
Miła słuszność. Jego zeznania były dla mnie bardzo