ważne, gdyż teraz wiedziałem już, gdzie szukać Ibn Asla, gdyby go w Faszodzie nie wytropiono.
Po upływie około trzech godzin wrócił Hazid Sichar, obładowany jak osioł. Przyniósł mianowicie ubranie dla mnie, broń, dwie pieczone kury, trochę ciastek i dużą flaszkę raki. Zabraliśmy się do tego z niezłym apetytem i daliśmy także trochę jeńcowi, który bądź co bądź należał do ludzi wyżej postawionych, i mimo wszystko należało to uwzględnić.
Na tem zleciał nam czas mniej więcej do czwartej godziny z południa, wedle naszej rachuby licząc. Do Nilu trzeba było jechać całą niemal godzinę, a o szóstej zapada wieczór, wobec czego należało przygotować się do wymarszu. Włożyłem na siebie przysłane mi przez mudira ubranie i wyglądałem w niem istotnie jak łowca niewolników, zwłaszcza, że twarz moja była opalona od słońca, tak samo jak i ręce. Około piątej wyruszyliśmy. Mudir wskazał Hazidowi Sicharowi miejsce nad Nilem, gdzie mieli nas oczekiwać służący i przestrzegał jeszcze przez tego ostatniego, abym się miał na baczności wobec sangaka, bo to człowiek bardzo silny i gwałtownego usposobienia.
Rozumie się, że dotyczący list przeczytałem uważnie i przekonałem się, że pisał go wspomniany wachmistrz. Pieczęci nie było żadnej, a tylko zaklejono go ciastem. Można więc było łatwo zalepić go nanowo bez obawy, aby adresat poznał się na tem, zwłaszcza w sztucznem świetle.
Zmrok zapadł już na dobre, gdy przybyliśmy na brzeg, gdzie oczekiwała nas służba. Jeden odebrał od nas wielbłądy i odprowadził je gdzieś tam do jakiegoś Szyluka, a drugi zabrał pakunki i przewiózł nas na łódce do miasta. Dodam jeszcze dla ścisłości, że dżelabi znajdował się razem z nami, a osły jego poszły na tę samą kwaterę, co i wielbłądy.
Po wylądowaniu zaprowadził nas służący naprzód pod koszary i wskazał mi dom sangaka, a potem zabrał tamtych do mudira.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/405
Ta strona została przepisana.