podoficerem. Zerwali się też na równe nogi i jego towarzysze, pozostawiając kości na rogoży, widocznie w tym celu, aby sangak zobaczył, czem się zajmowali w czasie jego nieobecności.
Podoficer, wpuściwszy sangaka do sieni, meldował mu pocichu o mojem przybyciu, poczem weszli obaj do izby. Są twarze ludzkie, które bardzo łudząco przypominają typy tego lub owego zwierzęcia. Ludzie o takich twarzach odznaczają się niezawodnie własnościami dotyczących zwierząt. Pomyślałem sobie to, gdy zobaczyłem dowódcę arnautów, który przypominał mi rozjuszonego byka z rogami, nastawionymi do kłucia.
Przybyły byk, w ludzkiej postaci, spojrzał na mnie przelotnie i burknął:
— Chodź!
Podoficer otworzył naprzeciw leżące drzwi, przez które sangak wszedł pierwszy, a ja postępowałem za nim przez jakąś ciemną ubikacyę do trzeciego, gdzie paliło się światło. Tu sangak zatrzymał się i rzekł grzmiącym, basowym głosem:
— Hej tam, uważać! Zdawało mi się, że u wejścia stał jakiś drab i nadsłuchiwał, ale, spostrzegłszy mnie, uciekł. Weź więc sobie kilku ludzi, przedostań się przez tylny mur i jedni niech idą lewą, drudzy prawą stroną naokoło domu! Jeżeli drab ten powrócił, to złapcie go i przyprowadźcie do mnie!
Pokój, w którym znajdowaliśmy się, był rzęsiście oświetlony i wyglądał na selamlik[1]. Wzdłuż ścian były ławy, wyłożone poduszkami, a na środku leżał wielki i miękki dywan. Sangak, po odejściu podoficera, zwrócił się do mnie:
— Masz do mnie list?
— Tak, od wachmistrza Ben Iframa.
— Pokaż!
Wziął do ręki list niedbale i, patrząc na mnie wzrokiem badawczym, zapytał:
- ↑ Pokój do przyjęć.