Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/409

Ta strona została przepisana.

— Twoje nazwisko?
— Iskander Patras.
Wybrałem greckie nazwisko dlatego, ponieważ: z rysów mej twarzy można było spostrzec odrazu, że należę do Europejczyków, a zresztą w tych okolicach Sudanu nie brak tu i ówdzie Lewantyńców, służących bądź to przy wojsku, bądź też zajmujących się kupiectwem.
— Jesteś więc Grekiem. Skąd pochodzisz?
— Urodziłem się z rodziców Greków w Kahirze.
— Chrześcijanin?
— Tak.
— Obojętne mi. Czem się zajmujesz w Seribah Aliab?
— Jestem tłómaczem. Wałęsając się długi czas pomiędzy Murzynami, nauczyłem się ich narzeczy.
— O, to wygodne zajęcie. Zarabia się pieniądze bez powąchania prochu — zauważył lekceważąco. — Zobaczymy, co ów.Ben Ifram ma mi do powiedzenia.
Teraz dopiero obejrzał list, a we mnie serce biło: jak młotem. Pokój bowiem był bardzo dobrze oświetlony i sangak łatwo mógł zauważyć, że z zaklejeniem nie wszystko w porządku. Na szczęście ciekawość jego była większą niż podejrzliwość. Rozerwał kopertę i czytał, będąc ode mnie odwróconym, poczem schował list do kieszeni i, zwróciwszy się do mnie, zaczął:
— Wiadoma ci jest treść listu?.
— Wachmistrz nic mi nie mówił.
— Wiesz dla kogo jest przeznaczony?
— Dla ciebie przecie.
— Ależ nie, nie dla mnie, lecz dla twego pana Ibn Asla i, jeżeli wachmistrz nie powiedział ci tego, to znak, że ma do ciebie mało zaufania.
— Mnie się zdaje, że gdyby go nie miał, nie posyłałby mnie do Faszody...
— Hm... ale z pewnością uważa cię za gadułę... W jaki sposób odbyłeś podróż?
— Na małej łódce aż do jeziora No, tam zaś