Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/41

Ta strona została przepisana.

się on do mnie z nietajonem zadowoleniem, obcierając kolbę z krwi:
— Effendi, moja flinta wizyjna sprawiła się nad: wszelkie oczekiwanie znakomicie. Z czterech, których ona swą grubszą częścią dotkriąć raczyła, podniósł się; tylko jeden.
— Zrobiłeś to umyślnie?
— Rozumie się i szczerze żałuję, że i ten czwarty nie poszedł za tamtymi.
— Nakazałem przecie wyraźnie, aby nie zabijać...
— Ba, ale czy sądzisz, effendi, że mogłem oprzeć się pokusie i nie wykonać zemsty? Zresztą, czy przyrzekałem ci może bezwarunkowe posłuszeństwo? W decydującej chwili stanął mi żywo przed oczyma obraz pomordowanych i leżących na piasku pod Bir es Serir i zdaje mi się, że uśmiercenie trzech rabusiów niczem jest wobec grozy, jaką obraz ten w duszy mojej wywoływał. Miałem zatem prawo pomsty za to, nie oglądając się, czy pozwalasz, czy nie.
Z trudnością tylko zdołałem się powstrzymać od dania mu odpowiedzi i zwróciłem się do fakira, który właśnie rozglądał się wokoło z prawdziwem osłupieniem. I dżelabi również przyszedł do przytomności, przecierał oczy, jakby jeszcze w tej chwili nie wierzył wszystkiemu.
Zołnierze moi rzucili się teraz na jeńców i poczęli im przeszukiwać kieszenie i torby, zabierając wszystko, co tylko miało jakąkolwiek wartość. Odmówić im tego, było rzeczą wielce ryzykowną, to też udałem, że nic nie widzę i przysiadłem się do fakira, który zamknął oczy niewiadomo ze wstydu, czy też z bólu.
— Salam, ia Weli el kebir el maszur — bądź pozdrowiony ty, wielki, sławny i święty człowieku — zagadnąłem go uprzejmie. — Cieszę się bardzo, że cię tu ujrzałem, i mam nadzieję, że i ty czujesz się szczęśliwym z tego spotkania.
— Bądź przeklęty! — syknął jak żmija, nie otwierając wcale powiek.