Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/411

Ta strona została przepisana.

przy pomocy noża i, kiedy przypatrywałem się kości ze wszystkich stron, gdzie najłatwiej można coś odkroić, sangak zapytał:
— Dawno już jesteś w Seribah Aliab?
— Od dwu lat — odrzekłem, męcząc się porządnie w celu odkrojenia żylastego strzępka mięsa.
— Kto cię przyjął do służby?
— Sam Ibn Asl w miszrah Omm Oszrina. Amr el Makaszef, szejk Bakwkwarów, polecił mnie bardzo gorąco.
— Makaszef? Przemawia to na twoją korzyść, bo to nasz zaufany znajomy. Jakże się powodzi wachmistrzowi?
— Nieszczególnie. Odnowiła mu się rana na nodze.
— Allah! Gotów umrzeć nieborak... Cóżeście robili w czasie nieobecności Ibn Asla?
— Asakerzy ćwiczyli się w mustrze, ja zaś byłem w podróży.
— Jakto? Przecie tłómacz powinien być obecny zawsze w seribie. Gdzieżeś więc bywał?
— Tłómacz nadaje się do wielu innych rzeczy, ważniejszych niż musztra... Bawiłem między czarnymi w celu przygotowania dobrego połowu i istotnie przedsięwzięcie moje rokuje jak najlepsze nadzieje. Wachmistrz poruczył mi obecnie drugą taką podróż.
— Obecnie? Dokąd cię wysyła?
— Do Takalów.
— Ależ to zupełnie w przeciwnym kierunku! Zresztą, co prawda, i stamtąd otrzymujemy niewolników. Czy tylko trafisz do tego plemienia?...
— Byłem tam już kilka razy. Mek jest dla mnie bardzo życzliwie usposobiony zarówno jak i jego powiernik Szedid, którego znać musisz niewątpliwie, a który zawarł ze mną ściślejszą przyjaźń.
— Co ja słyszę? Znasz tego olbrzyma i nawet jesteś jego przyjacielem? Jeżeli tak, to istotnie znaczysz dla nas bardzo wiele. Jak długo szamierzasz zabawić tutaj?