Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/412

Ta strona została przepisana.

— Nie długo. Noker, którym zamierzam jechać aż do wyspy Metaryi, odpływa stąd przed północą.
— Jedz zatem prędko, ażebyś się nie zapóźnił! A strzeż się po drodze przed reisem effendiną, szczególnie staraj się ominąć pewnego psa chrześcijańskiego, którego obecnie wszędzie pełno na całej przestrzeni aż do Chartumu!
— Chrześcijanin? Przecie i ja jestem chrześcijaninem, wobec czego nie mam powodu ustępować mu z drogi.
— Wiele, bardzo wiele jest przyczyn, dla których musisz się go obawiać. To sprzymierzeniec reisa effendiny i to głównie przeciw nam. Jak się przekonuję, nie słyszałeś jeszcze o nim, więc muszę ci opowiedzieć...
Byłem bardzo zadowolony z obrotu rozmowy. Udało mi się wybadać znakomicie arnautę, który uwierzył mi i zaufał. Mogłem ponadto wymknąć się jak najprędzej pod pozorem, aby się nie spóźnić na okręt a przez tych kilka chwil chciał mi sam opowiadać ciekawe rzeczy o effendim, przez co niebezpieczeństwo zdemaskowania mnie wskutek zręcznych pytań, zupełnie minęło. Czyż nie sprzyjało mi szczęście? Do tej chwili — tak, ale niestety, odwróciło się nagle ode mnie, jakby obrażone za to, że o niem z chlubą myślałem. Oto na zewnątrz domu u wejścia wszczął się wielki zgiełk i krzyk. Otwarto drzwi z hałasem i zatrzaśnięto je napowrót, poczem przybył jeden z żołnierzy i zameldował:
— Panie! Schwytaliśmy draba, który podsłuchiwał pode drzwiami.
— Dajcie go tu!
— W chwili, gdyśmy go schwytali, przybył do nas pobożny pan ze swoim przyjacielem. Zdawało się, że go znają. Chcieli widzieć się z tobą.
Wypowiedziawszy to, wyszedł, a mnie aż ciarki przeszły... Był jakiś „pobożny" pan! Hm! A któżby był tym obcym, którego schwytano? Czyżby Ben Nil? Możliwe, że nie mogąc się mnie doczekać...