Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/413

Ta strona została przepisana.

Wtem otwarły się drzwi i wniesiono do izby — biedaka... Ben Nila!
Powstałem i usunąłem się w kąt, aby mnie ode drzwi nie można było zauważyć odrazu. Pięciu drabów trzymało Ben Nila, a około ośmiu czy dziesięciu postępowało za nim, w tyle zaś pojawił się... mokkadem świętej Kadiriny i muzabir. Obaj ci ostatni godzili na moje życie aż dotąd bez skutku, ale teraz... Sprawa dla mnie przybrała obrót nie bardzo wesoły. Co było począć? Pięciu arnautów trzymało Ben Nila, dziewięciu stało w pogotowiu, a do tego dodać trzeba sangaka i tych dwu gałganów, a więc razem dwanaście osób oprócz, rozumie się, tych, którzy musieli zostać przy Ben Nilu. W razie ucieczki rzuciłoby się na mnie dwunastu mężczyzn, a w budynku było ich niezawodnie jeszcze więcej. Oprócz tego drzwi były zamknięte, a na dobitek nie miałem przy sobie własnej broni! Rozważywszy to wszystko dokładnie, powziąłem jedno jedyne postanowienie, jakie było w tym wypadku możliwe.
— Coś ty zacz, psie? — krzyczał sangak do Ben Nila. — Czemu się kręciłeś koło mego domu?
Zapytany nie zdołał jeszcze mnie spostrzec i zapewne chciał się wykręcić za pomocą kłamstwa, ponieważ odrzekł:
— Panie! ja nie miałem żadnych nieuczciwych zamiarów. Jestem majtkiem na okręcie, który się tu zatrzymał, i chciałem....
— To kłamstwo — przerwał mu mokkadem. — Nie wierz mu, sangaku! My go znamy!
— Tak? Powiedzcie więc, kto to!
— Panie, serca nasze pełne są radości i wesela, a i ty zdumiejesz się naszą odpowiedzią. Schwytaliśmy człowieka, który jest towarzyszem naszego najstraszniejszego wroga...
— Jakiego wroga?
— Ten młody drab jest towarzyszem obcego effendiego i nazywa się Ben Nil. Gdzie jednak znajduje się jeden, tam znajdować się musi i drugi, bo są nieroz-