Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/42

Ta strona została przepisana.

— Pomyliłeś się, mój drogi. Chciałeś powiedzieć: „bądź błogosławiony“, wiem o tem napewne i odczułem całą duszą tęsknotę, jaka cię pchała ku mnie. Wysłałeś nawet posłańców, aby odszukali miejsce, na którem chwilowo odpocząłem. Twoja tęsknota wynikała z szczerego i dobrego serca. Postanowiłeś powystrzelać moich żołnierzy, a mnie wyciąć język i ręce i następnie sprzedać mnie jednemu z najokrutniejszych książąt murzyńskich.
— On jest wszystkowiedzący — krzyknął mimowolnie do swego towarzysza, którego wzrok pałał śmiertelną nienawiścią ku mnie.
Nachyliłem się nad nim, mówiąc:
— Miałeś najzupełniejszą słuszność, twierdząc, że niebawem zobaczymy się znowu i że będę miał sposobność poznać cię bliżej. Mimo tedy, żeś wyruszył w kierunku El Faszar, spotkaliśmy się znowu razem i jestem z tego bardzo zadowolony, ponieważ potwierdza ono w zupełności, że trafnie cię osądziłem. Jesteś właśnie tym człowiekiem, któremu błysnęła genialna myśl, aby mi odciąć język i ręce. Jeżeli teraz żywisz przeświadczenie, że odpłacę ci się pięknem za nadobne, to nie mylisz się wcale.
— Nie rozumiem zupełnie — ozwał się tonem oburzenia — dlaczego jestem związany? W jakim celu napadliście na nas? Co możecie nam zarzucić i udowodnić? Ządam więc stanowczo, abyś nas z więzów uwolnił.
— Życzeniu twemu stanie się zadość w całej rozciągłości, niestety dopiero wówczas, gdy cię postawię przed.... katem.
Szarpnął się z całej siły i równocześnie chciał coś rzec, lecz zagadnąłem go natychmiast:
— No, no, nie szarp się tak bardzo, szkoda trudu. Jesteś za głupi na to, by mnie wywieść w pole. Człowiek taki, jak ty, powinien siedzieć w domu i opłakiwać swą głupotę. Możesz mi wierzyć, że dzisiaj, nim jeszcze zsiadłeś z wielbłąda tam u studni, wiedziałem