Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/421

Ta strona została przepisana.

Algieru, i mogłeś do tego czasu przekonać się, że twoje gadulstwo nie wywiera na mnie żadnego wrażenia. Połóż się raczej spać i nie próbuj nawet wzbudzić we mnie strachu, bo to głupie i bardzo a bardzo śmieszne.
Wtem grubas kopnął mnie i rzekł:
— Już ja cię nauczę, psie jeden! Wiadomo ci, jakie męczarnie masz obiecane, ale o ile one będą straszniejsze, o tem ani ci się śniło. A może myślisz, że i tym razem uciekniesz? Ho, ho! Ja, ja sam będę cię pilnował, dopóki Ibn Asl nie przybędzie. Hej, ludzie, zabrać obu i marsz za mną!
Poszedł ku przodowi okrętu, a nas poniesiono za nim aż do budki, znajdującej się na pokładzie. Wpakowano nas tu do małej ciupki, oświetlonej lampką olejną. Na pierwszy rzut oka przekonałem się, że ściany kajuty nie były sporządzone z desek, lecz z płótna, rozciągniętego między odpowiednio umocowanymi drągami. Na zewnątrz rozprzestrzeniono na tych płótnach maty i rogoże. Przednia ściana składała się z kilku kawałków płótna, zwisającego z góry w dwóch płachtach, które stanowiły zarazem drzwi. Drugi kawał płótna, rozwieszony wpoprzek, przedzielał kajutę na dwie części; w jednej z tych właśnie części umieszczono nas, z drugiej zaś dolatywały nas głosy kobiece, co naprowadziło minie na myśl, że znajduje się tam zapewne siostra Turka ze swoją służącą. Z tyłu była jeszcze jedna ściana poprzeczna, którą w tej chwili odchylono tak, że odsłaniał się widok na cały dziób okrętu, zawalony rozmaitymi pakunkami i rupieciem. Widocznie wyprzątnięto je z kajuty, aby zrobić miejsce dla nas. Turek obejrzał dokładnie więzy na naszych rękach i nogach, poczem kazał powbijać w tyle pokładu grube gwoździe i do nich nas przymocowano, zapewne z przezorności, która wcale nie była zbyteczna, gdyż w razie rozluźnienia więzów mogliśmy łatwo się oswobodzić i mieć wolną drogę do ucieczki.
— Teraz to żaden z was ani się ruszy — rzekł z odcieniem zadowolenia Turek, — i niechby który