Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/424

Ta strona została przepisana.

ność twierdząc, że nigdy nie powinno się tracić nadziei. Jeżeli nam nie przeszkodzą w ucieczce, będziemy uratowani.
— Co do przeszkodzenia, to wcale się już nie boję. Gdy mam wolne ręce i nogi, a w dodatku wyborny nóż, to nawet dwudziestu kilku ludzi nie da mi rady. Możemy więc powiedzieć sobie zupełnie śmiało, że jesteśmy wolni!
Podczas tej rozmowy poprzecinałem wszystkie powrozy. Wstawszy, podniosłem płótno z jednej strony i wyjrzałem na zewnątrz. Księżyc jeszcze świecił. Okręt był zatrzymany na prawym brzegu Nilu, a niedaleko spostrzegłem stojące obok siebie latarnie, które później mogły mi służyć jako punkt oryentacyjny. Na pokładzie spało kilku mężczyzn, Turek zaś stał w pobliżu steru ze swoją siostrą i wpatrywał się w dal z wielkiem zajęciem.
— Wszystko w porządku — rzekłem po cichu do Ben Nila i wysunąłem się na pokład, następnie spuściłem się po łańcuchu kotwicy w dół, a Ben Nil za mną. Nikt nie zauważył nas wcale. Łódź znajdowała się trochę dalej od łańcucha, trzeba więc było przepłynąć kawałek. W tamtejszym klimacie można przemoczyć ubranie bez narażenia się na katar. Podczas płynięcia trzymaliśmy się jak najbliżej ściany okrętu, aby nas z góry nie spostrzeżono. Nareszcie podołaliśmy zadaniu, bądź co bądź dosyć trudnemu, gdyż trzeba było płynąć zupełnie po cichu. Przewoźnicy nasi z Faszody nie zabrali z sobą wioseł na pokład i dobrze zrobili, bo nam się teraz znakomicie przydały.
— Prędko, effendi! — nalegał Ben Nil, odczepiając linę, na której umocowaną była łódka.
Odbiliśmy i w tej sekundzie spostrzeżono nas.
— Efendi uciekł! — krzyknął Murad; — tam jest! w łódce! Dalej, za nim! Tysiąc piastrów otrzyma, kto go schwyta!
Na pokładzie powstało wielkie zamieszanie. Kilkunastu ludzi rzuciło się do łodzi okrętowej, która