Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/427

Ta strona została przepisana.

wisiała po przeciwnej stronie, w pobliżu steru, i nie widzieliśmy, jak się to działo. Było tylko słychać słowa Murada:
— Prędzej, prędzej! dwa tysiące, trzy tysiące piastrów dostanie, kto schwyta zbiega!
— Dziesięć tysięcy — przedrzeźniałem go, śmiejąc się na całe gardło, a wiosłując równocześnie nie na żarty, i łódka pomknęła z prądem wody tak szybko, jak torpedowiec, Wkrótce straciliśmy okręt z oczu.
Ben Nil umiał wiosłować wspaniale; niemniej i ja pod tym względem nie chciałem mu się dać zawstydzić, wskutek czego już po upływie kwadransa byliśmy zupełnie bezpieczni.
Wedle moich obliczeń, uwięziono nas u sangaka około godziny dziesiątej wieczorem; obecnie, sądząc po gwiazdach, mogła być mniejwięcej godzina trzecia rano. Jeżeli spędziliśmy jedną godzinę na okręcie, to podróż z Faszody trwała cztery godziny, mimo, że czas ten wydawał się dla mnie wiecznością. Że z prądem wody łódź płynie o wiele szybcej, niż w górę rzeki, liczyłem teraz trzy godziny na odbycie drogi powrotnej do Faszody, gdzie powinniśmy byli dobić do brzegu o szóstej rano.
Można sobie wyobrazić, jak wesoło byliśmy usposobieni. Ben Nil od czasu do czasu przerywał monotonną jazdę wesołymi okrzykami, ja zaś długo myślałem o dobrej Turczynce, która tak szlachetnie i z takiem narażeniem się ofiarowała nam swą pomoc. To, co ongiś dla niej zrobiłem, było przecie drobnostką. Za zwyczajny roztwór solny do smarowania wyłysiałego miejsca na głowie — uratowanie życia! Trzeba więc było przyjąć, że dziewczę to posiada bardzo dobre serce, za co należy mu się istotnie wdzięczność ode mnie. Postanowiłem tedy uczynić wszystko z mej strony, byle tylko przeszkodzić jej małżeństwu z niecnym Ibn Aslem.
Świtać zaczęło, gdy spostrzegliśmy Faszodę. W pobliżu na falach rzeki kołysała się mała łódka, w której