Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/432

Ta strona została przepisana.

— Tak, tak. Sangak musi być ukarany tak, aby o tem nikt nie wiedział. Gdy wczoraj nie wracałeś tak długo, posłałem do niego z odpowiedniem zapytaniem, ale mi odpowiedział, że nikogo u niego nie było. Następnie udałem się do niego sam i spotkałem się z tem samem twierdzeniem. Potem nawet doszło do mojej wiadomości, że i Ben Nil przepadł, wobec czego ogłosiłem rozkaz, aby was szukano. Ten pies chciał mnie za nos wodzić. Poczekaj, zdrajco, morderco! Zobaczysz, effendi, i usłyszysz moją z nim rozmowę i co z nim zrobię. Idźcie teraz do drugiego pokoju, gdzie znajdziecie wszystko, co wam potrzeba. Wolno wam przysłuchiwać się mojej rozmowie z sangakiem i w odpowiedniej chwili wyjść tutaj.
To mówiąc, wskazał nam drzwi, przez które weszliśmy następnie do pokoju. Znajdowały się tu wszystkie nasze rzeczy, a oprócz tego umywalnia, mydło, woda, ręcznik i inne przybory toaletowe, które bardzo się nam przydały dla pozbycia się farby z twarzy. Po umyciu przebrałem się, ale Ben Nil musiał jeszcze pozostać w ubraniu kobiecem, bo jego było u rybaka. Ukończyłem był właśnie toaletę, gdy sangak wszedł de mudira. Mogliśmy słyszeć całą rozmowę, gdyż to, co mudir nazywał drzwiami, składało się z otworu, przysłoniętego dywanem.
— Wezwałeś mię, mudirze? — mówił sangak.
— Tak, potajemnie. Czy wie kto, że jesteś u mnie?
— Nikt.
— Słuchaj! Nie dowiedziałeś się czego o dwu zaginionych obcych?
— Niestety, dotąd żadnego śladu.
— To źle! Nie spocznę tak długo, dopóki ich nie odnajdę.
— Uczyniłem wszystko, co mogłem. Wszyscy moi arnauci poszli, aczkolwiek pojąć nie mogę, dlaczego oni, wierni, mają szukać śmierdzących śladów chrześcijanina.
— Jest on mi potrzebny, i to powinno było