Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/433

Ta strona została przepisana.

tobie i im wystarczyć, Czy przeszukałeś dokładnie swój dom?
— Tak, lecz bez skutku.
— Szczególne! Effendi udał się był do ciebie, jego towarzysze nawet widzieli, jak pukał do twoich drzwi.
— Możliwe, bo nawet otwierano, ale nie było nikogo. Później żołnierz z warty zauważył jakąś postać, która przesunęła się przede drzwiami. Kto to może wiedzięć, w jakim celu przybył ten chrześcijanin i dlaczego znikł tak niespodziewanie.
— On wyjawił mi swój plan, i wnioskuję, że nie miał żadnego powodu do nagłego ulotnienia się; raczej mógł on dać powód pewnym tutejszym osobom, aby knęli.
— Może więc zechcesz wypytać te osoby?
— Owszem, pytałem, ale one twierdzą, że nie wiedzą o niczem.
— To czemuż nie każesz im dać po pięćset? Zarazby się przyznały.
— Dobrze, skoro mi tak radzisz, uczynię to, a ty będziesz obecny przy tej próbie.
— Dziękuję ci, władco! Wiesz, że hołduję zasadom sprawiedliwości i zawsze chętnie jestem Świadkiem kary, jaką zadajesz tym, którzy zawinili. I dziś więc rozkoszą będzie dla mnie, gdy usłyszę wycie tych psów. No, a teraz śmiem zapytać, co to za tajemnica, dla której wezwałeś mnie do siebie.
— Dowiesz się natychmiast. Jest to tajemnica, której odkrycie leży mi bardzo na sercu, a ty, jako człowiek rzetelny i prawy, musisz mi być pomocny. Czy nie znasz przypadkiem pewnego muzabira, kuglarza z Kahiry?
— Nie!
— To może niejakiego Abd el Baraka, który jest — mokkademem świętej Kadiriny?
— Również nie.
— Obaj ci mężczyźni znajdują się obecnię w Fa-